[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

CZĘŚĆ I

1891-1918

 

ROZDZIAŁ 1

 

„NIECH PRAWA FLANKA BĘDZIE MOCNA”

 

Erwin Rommel to jeden z największych mistrzów wojny manewrowej, do­wódca z tego elitarnego grona ludzi, których osobowość i energia odcisnęły swe piętno na historii konfliktów zbrojnych. Zwycięstwa, odnoszone przez te postacie, były skutkiem ich zdolności wcielania w życie własnych zamiarów, silnej woli oraz talentu błyskawicznego działania w skomplikowanych warun­kach pól bitewnych. Osobowości te pozostawiły głęboki ślad na scenie historii; ślad groźny, lecz i fascynujący. To żywe legendy, uosabiające, każda na swój sposób, wizerunek wojownika: odważnego, energicznego, o bystrym spojrze­niu i lotnej myśli, szybko podejmującego decyzje, czujnego, śmielszego w wal­ce od nieprzyjaciół. Rommel zalicza się do grona określanego niegdyś mianem herosów; Rommel - umysł praktyczny i nowoczesny, mężczyzna o przeciętnej fizjonomii - znalazł się w jednym szeregu z bohaterami opiewanymi w staro­żytnych mitach.

Nastawienie do wojen zmieniało się przez lata i wieki; reputacja bohaterów wojennych przeżywała wzloty i upadki - w zależności od panujących mód. W dzisiejszych czasach ludzie podchodzą raczej z odrazą niż z uwielbieniem do tak energicznych postaci jak król Szwecji Karol XII, inny mistrz pól bitewnych - monarcha bezlitośnie zmagający się ze swymi nieprzyjaciółmi przez osiem­naście lat. Karol, będąc w 1714 roku w niewoli tureckiej, igrał ze śmiercią, wznieciwszy z pozoru beznadziejny bunt więźniów przeciw oprawcom. Wcze­śniej, w trakcie prowadzonej kampanii, król wzburzył swych doradców, oświadczając, że ich obowiązki ograniczają się do gromadzenia funduszy na wojny, które on wiedzie na chwałę monarszego rodu Wazów, i że powinni cie­szyć się, jeśli spadnie na nich choć drobna część zaszczytów. Obecnie tego ro­dzaju stwierdzenie może zostać uznane za przejaw niepojętej arogancji i niemoralności. Jednakże gdy czytamy o błyskawicznych podbojach dokonywanych przez Karola w czasie wojny północnej, o jego zwycięstwach nad Polakami, Ro­sjanami, Prusakami, o niszczeniu starego porządku i zaprowadzaniu nowego, kiedy dowiadujemy się, że rozpoczął swą krótką i zdumiewającą karierę (Ka­rol XII pożegnał się z tym światem w wieku trzydziestu sześciu lat) jako królewiątko, czternastoletnie dziecko, gdy odkrywamy, że ten wysoki, szczupły mło­dzik o bladym obliczu najechał Europę z pałaszem w ręku jako (cytując słowa Winstona Churchilla) „najgwałtowniejszy wojownik współczesnej historii... nieustraszony i nieugięty, obdarzony talentem chłodnej kalkulacji, a mimo to... czasem nawet uroczy”1 - to Karol, bohater, może wydać się, przynajmniej dla niektórych z nas, godny szczerego podziwu.

Ludzie tego rodzaju przechodzą do historii dzięki swej olbrzymiej energii; po śmierci trwają w legendach i mitach. Weźmy choćby Jeba Stuarta, słynne­go kawalerzystę, konfederata z czasów wojny secesyjnej, który samym swym pojawieniem się potrafił poderwać żołnierzy do walki, a pojawiał się w często­kroć odległych od siebie, lecz zawsze kluczowych miejscach na polu bitwy, jak gdyby wiedziony nadzwyczajnym instynktem, „zawsze w siodle... obecny wszę­dzie, o każdej porze dnia i nocy... bez wyjątku wesoły i pełen wigoru”2, galopu­jąc wzdłuż wzniesień Chancellorsville przed wielkim zwycięstwem gen. Lee nad Armią Potomacu. Lub też Bedford Forrest, postać z tej samej wojny, bły­skotliwy człowiek i nieuchwytny posłaniec. Tacy ludzie, wodzowie lub podwła­dni, byli bez wątpienia bohaterami, mistrzami sztuki wojennej. Ich spojrzenie na współczesne im kwestie polityczne mogło wydawać się nieco ograniczone lub wręcz błędne, ale należy wziąć pod uwagę okoliczności, w jakich przyszło im działać. Badając życiorysy wspomnianych osób, należy wystrzegać się uro­bionych w rozmaitych latach, krajach i kulturach opinii o nich, pamiętając przy tym o jednym: byli oni dziećmi swoich czasów i na te czasy trzeba spojrzeć ich oczami.

Obecnie nastała epoka powszechnej mechanizacji, gwałtownego rozwoju lotnictwa i broni wszelkiego rodzaju, o sile niszczenia niewyobrażalnej dla minionych pokoleń. Ewentualna wojna w dzisiejszych latach siłą rzeczy mu­siałaby stać się konfliktem bezosobowych mas, operujących na rozległych obszarach; dawni bohaterscy wodzowie straciliby rację bytu, a ich osobiste walory, takie jak odwaga, nie byłyby potrzebne. Zacytujmy znowu słowa Churchilla, kreślącego po pierwszej wojnie światowej sylwetkę księcia Marlborough:

„W czasach, o których mowa, wybitny dowódca musiał udowodnić w dniu bitwy, że posiada ten jedyny w swoim rodzaju zestaw zalet: umysłowych, mo­ralnych i fizycznych, dzięki którym niczym istota nadprzyrodzona jest w sta­nie odwrócić nieuchronny bieg zdarzeń. Jego wygląd, jego spokój, ostre spojrze­nie, gesty, ton głosu - nawet bicie jego serca - rozpraszały pozorny ład wokół. Każde słowo, które wypowiadał, było na wagę złota... Tamte czasy odeszły na sawsze”3.

Dziewięć lat po opublikowaniu powyższej sentencji jej autor przechadzał się po pomieszczeniach tymczasowej kwatery w Kairze, powtarzając w kółko nazwisko pewnego niemieckiego generała i mówiąc: „Liczy się tylko pokona­ne go”. Miał na myśli człowieka, który jakby wypadł z kart historii, a przy tym absolutnie realną postać, doskonale znającą się na współczesnej technice, oficera pełnego inwencji, postępowego w swych ideach, znakomicie przystosowanego do prowadzenia dwudziestowiecznej kampanii, którego jednak mistrzowskie opanowanie sztuki wojennej przywoływało na pamięć dawne czasy, zdominowane przez bohaterów. Mistrzostwu temu zmuszony był dać wyraz sam Churchill, przemawiając w Izbie Gmin: „To bardzo śmiały i zręczny przeciwnik... I, o ile wolno mi się tak wyrazić, wielki generał”. Erwin JoLannes Eugen Rommel.

 

Wojownikom, do których z pewnością należy zaliczyć Erwina Rommla, na nic zdałaby się charyzma, gdyby nie byli mistrzami w swym fachu. Ludzie ci, jakkolwiek można by się sprzeczać, kogo umieścić w spisie, znali się na wojen­nym rzemiośle. Królowie czy żołnierze, spadkobiercy militarnych tradycji ro­dzinnych czy też osobnicy, którzy wypłynęli na falach powikłanej historii - wszyscy oni przejawili we właściwym dla siebie czasie cechy i zdolności nie­zbędne na polu walki. Wywodzili się z przeróżnych grup społecznych, jednak nabyli, dziedzicząc lub pod wpływem wychowania, owe walory, które uczyniły z nich wybitnych dowódców. Na pierwszym miejscu należy wymienić tak zwa­ny temperament.

Mistrzowie wojennego rzemiosła zawsze przejawiali uwielbienie dla walki. Sam Rommel (a także większość jego biografów) wypierał się tej cechy. Owszem, wojna jest czymś strasznym. Przynosi rany, śmierć i zniszczenie; jej atmosfera to atmosfera bólu i przemocy, pokłosie zaś to cierpienie i żałoba. Wojna niesie za sobą zwykłą brutalność w najlepszym wypadku czy też dzikie okrucieństwo w najgorszym, choć tu zaznaczyć należy, iż walczący żołnierze stosunkowo rzadko winni są zbrodni. Obecnie cywilizowane społeczności potę­piają tych, którzy starają się doprowadzić do wojen bądź je gloryfikują, a po­nieważ żołnierskie bohaterstwo jest nieodłącznym elementem wojny, nasz sto­sunek do niego stał się ambiwalentny. Za rzecz normalną uważa się jednakże podporządkowywanie się rozkazom, wypełnianie nawet najbardziej odrażają­cych z nich, jeśli fakt ten zostanie usprawiedliwiony siłą wyższą, sporem, który doprowadził do wybuchu konfliktu. W naszych czasach nadal żyją dyktatorzy i bezwzględni władcy, rzadko można ich jednak ujrzeć na linii frontu lub w sa­mym centrum bitewnego zgiełku. Tak więc na przeciętnym dowódcy liniowym nie ciąży, przynajmniej w pojęciu historyków, odpowiedzialność za wywołanie sytuacji, w której przychodzi mu się wykazać.

Nie powinno nam się jednak zdawać w związku z tym, że wojskowi nie lu­bią i nie lubili swego zajęcia. Trudno uwierzyć, iż człowiek jest w stanie robić coś z niezwykłą zręcznością, nie czerpiąc z tego satysfakcji. Zwycięscy dowód­cy z przeszłości - mniejsza, czy walczyli o słuszną, czy niesłuszną sprawę - wyraźnie radowali się z odnoszonych triumfów. Nie należy jednak mylić owej radości z brakiem ludzkich uczuć. Śmierć bliskich, cierpienia podwładnych (a nawet nieprzyjaciół) często wzbudzały szczere współczucie wybitnych wo­dzów - w tej liczbie Erwina Rommla. Stwierdzenie jednak, jakoby zwycięstwa nie przynosiły mu radości, mijałoby się z prawdą. Temperament wybitnych wojowników, począwszy od Aleksandra Macedońskiego, to temperament ludzi stworzonych do walki. Więcej, ochota do walki stanowi element ich tempera­mentu. Chociaż zdarzało się, że Erwin Rommel wyrażał się o wojnie w naj­gorszych słowach, to zaznaczyć należy, iż pragnienie walki było składnikiem jego usposobienia.

Jeśli czyjeś usposobienie nie pozwala na zręczne prowadzenie boju, to wy­klucza również pojęcie zasad rządzących wojną. Każdy wybitny dowódca dys­ponuje owym swoistym wyczuciem - tym zmysłem podpowiadającym, co oka­zuje się skuteczne, a co nieskuteczne w trudnych do przewidzenia warunkach pola bitwy. Takie zrozumienie jest najczęściej efektem solidnej pracy nad sobą (słowo „studia” implikowałoby bowiem przyswajanie głównie cudzej wiedzy).

Musi wynikać z doświadczenia, z analizy tego, co wydarzyło się wcześniej - mowa tu zarówno o osobistym doświadczeniu życiowym, jak i o doświadczeniu ogólnym, czyli o historii. Wspomniany zbiór doświadczeń winien następnie zo­stać poddany praktycznej obróbce; zdolny dowódca musi brać pod uwagę sze­reg elementów dotyczących wad i zalet broni i sprzętu, a przede wszystkim wad i zalet ludzi - jego żołnierzy. Zrozumienie reguł wojny w wypadku wybit­nych wodzów zostaje jakby zakodowane w ich umysłach. Staje się szóstym zmysłem, instynktem umożliwiającym błyskawiczną orientację w trudnych do przewidzenia sytuacjach oraz natychmiastowe wykorzystywanie sprzyjających okoliczności. Jako przykład przywołać tu można Wellingtona pod Salamanką, gdzie odniósł jedno z najbłyskotliwszych zwycięstw w swej karierze. Erwin Rommel miał ten właśnie zwierzęcy niemal instynkt, pozwalający mu bezbłę­dnie reagować w obliczu niebezpieczeństw, szans, roszad na polach bitewnych. A więc wiedza, zrozumienie problemów wojny przechodzi w instynkt nakazu­jący mu podjąć błyskawiczne działanie, co charakteryzowało wszystkich wiel­kich strategów przeszłości.

„Nakazujący podjąć błyskawiczne działanie...” Trzecią cechą, wyróżniającą wybitnych dowódców, jest zdolność jasnego myślenia i szybkiego podejmowa­nia właściwych decyzji. Temperament gwarantuje niezbędny entuzjazm, wie­dza zapewnia wgląd w istotę rzeczy - niepojętą dla przeciwnika umiejętność przewidywania biegu wypadków, natomiast energiczne działanie pozwala przechwycić inicjatywę i narzucić charakter starcia. Rupert (wbrew mitom o jego impulsywności - bardzo doświadczony i zdolny wódz) zdołał zmobilizo­wać swych ludzi wcześniej, niż był to w stanie uczynić nieprzyjaciel i pierwszy natarł pod Powiek w początkach angielskiej wojny domowej; uderzył na prze­ważające liczebnie wojska i rozbił je błyskawicznie, nim zdążyły się rozwinąć. Ów atak sprawił, że „bano się odtąd samego imienia księcia Ruperta4. Podob­nie trzy stulecia później obawiano się też Rommla.

Erwin Rommel przyszedł na świat w Szwabii. Księstwo szwabskie zosta­ło znacznie wcześniej wchłonięte przez Królestwo Wirtembergii i Szwabia była pod koniec XIX wieku raczej krainą niż organizacją państwową. Szwa­bi wyróżniali się jednak pewnymi charakterystycznymi cechami spośród re­szty Niemców. Byli uparci, niechętnie zmieniali poglądy, nie lubili okazywać uczuć; niby świadomie starali się odróżniać od sąsiadów - porywczych Bawarczyków. Typowy Szwab był roztropnym i oszczędnym człowiekiem. Lojal­ny wobec władcy, uważał się jednak za kogoś lepszego od przedstawicieli in­nych germańskich narodów. Przede wszystkim jednak potrafił chłodno kal­kulować, rozumować bardzo przebiegle. Rommel, pomimo swej buńczuczności i pewnej skłonności do gwiazdorstwa, pozostał w gruncie rzeczy Szwabem z krwi i kości.

Jego ojciec, także Erwin, był dyrektorem szkoły w Heidenheim, położonym około osiemdziesięciu kilometrów na wschód od Stuttgartu i około trzydziestu na północ od Ulm. Jego matka, Helene von Luz (zmarła w roku 1940), była cór­ką miejscowego wysokiego urzędnika. Sam Erwin Rommel urodził się 15 listo­pada 1891 roku. Dorastał jako drobny niebieskooki chłopiec, o bladej twarzy i płowych włosach. Czasami sprawiał wrażenie zamyślonego, lecz zawsze był spokojnym, „łatwym” dzieckiem. W nauce, podobnie jak w sporcie, nie przejawiał za młodu nadzwyczajnych zdolności, choć już jako dorosły mężczyzna od­krył w sobie pewne zamiłowanie do nauk ścisłych (zarówno jego ojciec, jak i dziadek byli znakomitymi matematykami), które kultywował do końca życia. Młodego Rommla nie charakteryzowała odporność fizyczna i energia; tymi ce­chami wyróżnił się dopiero jako żołnierz. Jego rodzina (Rommel miał starszą siostrę i dwóch młodszych braci) zapamiętała jednak pewną rzecz: Erwin sprawiał wrażenie, że nie obawia się nikogo. Jako młodzieniec dorastał szyb­ko. Zdolności matematyczne połączył z fenomenalnymi umiejętnościami narciarskimi. Lubił też podróżować i jeździć na rowerze. Przedkładał podręcz­niki nad książki będące wytworami ludzkiej fantazji.

Erwin senior służył w wojsku jako oficer artylerii, zanim zaczął karierę na­uczycielską, lecz poza tym w rodzinie nie było militarnych tradycji. Młody Er­win po zdaniu egzaminów dojrzałości zainteresował się lotnictwem i miał na­wet pomysł, by podjąć pracę w wytwórni sterowców w Friederichshafen. Ojciec jednakże sprzeciwił się, radząc mu wstąpić do wojska.

Cesarstwo Niemieckie zjednoczyło się po wojnie francusko-pruskiej w 1871 roku. Teoretycznie niezależni dotąd władcy, królowie i książęta niemieckich państewek obwołali imperatorem króla Prus, skutkiem tego wyłoniły się licz­ne kwestie sporne: ludność poszczególnych regionów Niemiec różniła się znacznie od siebie. Bawarczycy czy mieszkańcy Wirtembergii niewiele mieli wspólnego z Prusakami i Ślązakami. Zjednoczenie podyktowane zostało ko­niecznością ożywienia rozwoju gospodarczego w Niemczech i wymogami bez­pieczeństwa militarnego.

Owymi problemami - trudnymi do zrozumienia w naszej dobie - zajęła się konstytucja z 1871 roku, regulująca stosunki wewnątrz cesarstwa. Na podstawie ustaleń sił zbrojnych Wirtembergii utworzono 13. Korpus armii cesarskiej. Niemieckim wojskiem faktycznie dowodził sztab generalny, którego członkowie zapatrzeni byli w dawnych pruskich wodzów, Schranhorsta i Gneisenau. Szef sztabu, starszy Moltke, kierował kampanią przeciw Francji. Armia była liczna, po mobilizacji stanowiła jednolitą siłę - na jej czele formalnie stał cesarz jako naczelny wódz. Była to potęga, z którą wszystkie sąsiednie kraje musiały się poważnie liczyć, jednocześnie zacho­wująca strukturę narodowościową. Przynajmniej w teorii mieszkańcy po­szczególnych ziem służyli w oddziałach razem ze swymi ziomkami, a ofice­rowie, w każdym razie ci niższych rang, w jakimś stopniu podporządkowa­ni byli lokalnym władcom.

Obserwatorzy - głównie ci z krajów sąsiadujących z Niemcami - uznali to rozwiązanie za znakomite. Bez wątpienia wykorzystana została tradycja „na­rodowych sił zbrojnych”, w których poborowi służyli w oddziałach liniowych (Landwehr) lub pozostawali w rezerwie do czterdziestego piątego roku życia - tradycja ciesząca się uznaniem w całych Niemczech. Tak więc niemiecki żoł­nierz, obojętnie z jakiego kraju się wywodził, dzielił trudy służby i korzystał z przywilejów na równi z innymi. Lokalny patriotyzm był nadal silny, obecnie jednak jego siła została wykorzystana do stworzenia potęgi zjednoczonej ojczy­zny - przedmiotu powszechnej dumy.

Erwin Rommel przez całe życie okazywał pewien sceptycyzm, a nawet drażliwość w stosunku do kwestii społecznych. Panuje ogólne przekonanie, że ofi­cerowie wojska cesarskiego w zdecydowanej większości wywodzili się ze stanu szlacheckiego, jednak nie odpowiada to prawdzie. Dawna pruska koncepcja państwa kierowanego przez elitarną kastę skupioną wokół tronu, to znaczy przez zakon rycerzy, została zdecydowanie zmodernizowana pod wpływem zmian historycznych, rozwoju społecznego oraz zwyczajnych potrzeb rosnącej w siłę armii. W samych Prusach, począwszy od roku 1845, szeregi korpusu ofi­cerskiego zasiliła spora rzesza przedstawicieli klas średnich i tendencja ta zo­stała sformalizowana dekretem cesarskim z 1890 roku.

W południowych Niemczech procentowy udział burżuazji wśród oficerów był jeszcze pokaźniejszy. Ogólnie, w cesarskiej armii w roku 1912 (rok, w którym Rommel po opuszczeniu szkoły kadetów podjął służbę w pułku linio­wym) jedynie nieco ponad jedną czwartą stanowili młodzi oficerowie pochodzą­cy ze „szlachty”, wliczając w to potomków zubożałych rodów arystokratycz­nych oraz rodzin nobilitowanych (przez dodanie do nazwiska członu „von”) za wybitną służbę, zasługi dla kraju itd. W Wirtembergii udział szlachty w woj­sku był wręcz minimalny. Tak więc Rommel, przedstawiciel burżuazji po ojcu (matka była szlachcianką), znalazł się wśród ludzi ze swojej klasy społecznej, w związku z czym nad początkiem jego wojskowej kariery nie zaciążyły socjal­ne resentymenty. Udział szlachty w sztabie generalnym - wówczas i później - stanowił odrębną kwestię; na początku XX wieku przekraczał pięćdziesiąt pro­cent5. Jednakże gorączkowe spory Rommla ze sztabem generalnym były w owym czasie jeszcze sprawą odległej przyszłości.

Wcześniej musiał stawić czoło wyraźnym zmianom w szkoleniu oficerów i doborze kandydatów na dowódcze stanowiska w wojsku - ewolucja taka za­chodziła zresztą u progu wojny światowej w niemal wszystkich krajach. Daw­na pruska tradycja kładła nacisk, oprócz pochodzenia, na „charakter”; wy­kształconymi ludźmi pogardzano. Zmianę owego starego podejścia zapoczątko­wały wojny napoleońskie. Wojskowe reformy wprowadzono i w Prusach, reor­ganizując armię w sprawną machinę, kierowaną przez sztab generalny. Zwo­lennikiem tych radykalnych zmian jawił się Schranhorst, który był zdania, iż podczas wojny decydującą rolę musi odegrać wyszkolenie i intelekt kadry do­wódczej. Uważał, że oficerami powinni być ludzie wykształceni, co po latach przyjęto jako imperatyw.

Nie od razu jednak, rzecz jasna. Przez niemal cały wiek XIX istniał konflikt pomiędzy tymi we władzach pruskich (a następnie cesarskich), którzy twier­dzili, że dobrym oficerem może zostać tylko człowiek z „dobrego domu” i odzna­czający się „charakterem”, czyli konserwatystami, a tymi, którzy uznawali, że liczą się głównie wykształcenie i zdolności umysłowe kandydata, czyli tzw. po­stępowcami. Spór ciągnął się latami, od czasu do czasu wyciszany kompromi­sowymi zarządzeniami i półśrodkami. Jeszcze w roku 1897 wydane zostało rozporządzenie, w którym położono wyraźny nacisk na „pochodzenie”, „wolę” oraz „rozsądek” (a nie wykształcenie) kandydatów na oficerów. Przełomowa zmiana nastąpiła w pierwszych latach XX wieku. W czasie gdy Rommel wstępował do służby, tylko mniej niż cztery procent kandydatów zwolnionych było od konieczności wykazania się świadectwem odpowiedniego wykształcenia, na mocy przepisu, na który wcześniej nagminnie powoływali się szlachetnie uro­dzeni młodzi ludzie z „charakterem”.

Rommel nie przejmował się tym zanadto. Pewny był swego, skoro konserwa­tyści zwracali...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • losegirl.htw.pl