[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DAVID FARLAND
WILCZE BRACTWO
PROLOG
W Tal Rimmon w północnej Mystarrii tydzień Hostenfest zaczął się tak samo radośnie jak
zawsze.
Pierwszego ranka świąt duch Króla Ziemi wniknął pod dachy domów, gdzie na
kuchennych stołach pojawiło się bogactwo słodkich prezentów dla dzieci: plastry miodu,
pospolite w Mystarrii nakrapiane brązowo mandarynki, prażone w maśle migdały, mokre
jeszcze od porannej rosy kiście soczystych winogron - hojne dary Króla Ziemi dla tych, którzy
ukochali jego domenę, symboliczne „owoce lasów i pól”.
O pierwszym brzasku tego dnia dzieci zrywały się niecierpliwie i biegły czym prędzej do
kominków i palenisk, gdzie matki zostawiły im podarunki. Dziewczynki mogły znaleźć tam
lalki uplecione ze słomy oraz polnych kwiatów, albo i pudełko z małym, rudawym kociątkiem;
na chłopców czekały wycięte z jesionu łuki lub grube i wyszywane wełniane płaszcze na
zimowe mrozy.
Dzieci śmiały się, rodzice cieszyli się ich radością, a ciepłe niebo nad Tal Rimmon
błękitniało tak intensywnie, jakby nic nie słyszało o mającej nadejść jesieni. Lato potrwa
wiecznie, obiecywało. Lasy na wzgórzach otaczających miasto stały ciche, bez poszumu drzew.
Gdy drugiego dnia Hostenfest rodzice zamieniali niekiedy półgłosem kilka słów o
zdobytej przez wroga twierdzy, mało które dziecko zwracało na to uwagę. Tal Dur leżało
daleko na zachodzie, a poza tym diuk Paldane, zwany Łowczym, który sprawował regencję pod
nieobecność króla, z pewnością szybko odeprze armię Indhopalu, myślano.
Poza tym, gdziekolwiek spojrzeć, wszystko przypominało o trwającej porze radości.
Podłogi zaścielały świeżo wysypane zioła: tawuła, mięta, lawenda, płatki róży. Obok
wszystkich drzwi i okien wisiały figury Króla Ziemi zapraszające władcę do ludzkich domostw.
Minęły już prawie dwa tysiące lat, odkąd Król Ziemi zaczął przewodzić człowieczemu
plemieniu. Stare, drewniane rzeźby ukazywały go w zielonym płaszczu podróżnym, z laską w
dłoni i koroną dębowych liści na głowie, z białymi królikami i lisami igrającymi u jego stóp.
Figury miały zasadniczo jedynie upamiętniać niegdysiejsze nadejście Króla Ziemi, ale
tego dnia liczne starsze kobiety podchodziły do nich, by wyszeptać: „Chroń nas, ziemio”.
Dzieci rzadko to zauważały.
Niemniej wieczorem, gdy do miasta przybył posłaniec z wiadomością, że na północy, w
Heredonie, pojawił się nowy Król Ziemi i że nazywa się Gaborn Val Orden, wszyscy
mieszkańcy Tal Rimmon wylegli świętować z tej okazji.
Co z tego, że wedle słów owego posłańca wielu władców zginęło właśnie w odległych
miastach z rąk żołnierzy Raja Ahtena, który uderzył na królestwa Rofehavanu? Co z tego, że
poległ również ojciec Gaborna, stary król Mendellas Val Orden? Najważniejsze, że oto nastał
nowy Król Ziemi, cudownym zrządzeniem losu nie kto inny jak prawowity władca Mystarrii.
Młodzi nie posiadali się z dumy, starsi zaś popatrywali po sobie i szeptali: „To będzie
długa zima”.
Miecznicy, płatnerze i kowale w całym Tal Rimmon wzięli się zaraz do wykuwania
mieczy, młotów, tarcz oraz zbroi dla ludzi i koni. Markiz Broonhurst i inni okoliczni panowie
wrócili wcześniej z jesiennego polowania. Przez długie godziny rozprawiali potem w pałacu
markiza o ruchach nieprzyjacielskich wojsk, o stosowanej przez Raja Ahtena magii i o tym, że
diuk Paldane wzywa pod broń.
Do dzieci i z tego niewiele dotarło, przez co ich radość pozostała niezmącona.
Wszelako w powietrzu wyczuwało się od tego dnia atmosferę trudno uchwytnego
niepokoju i podniecenia. Przez cały tydzień młodzieńcy z Tal Rimmon przygotowywali się do
turnieju mającego zakończyć obchody Hostenfest. Teraz jednak w oczach ćwiczących pojawiły
się dzikie błyski, a gdy około połowy tygodnia zaczęły się pierwsze walki, uczestnicy ruszali do
nich z niezwykłą jak na turniejowe zmagania zaciekłością. Nie zaszczytów już wypatrywali,
chcieli zyskać prawo do wzięcia pewnego dnia udziału w bitwie u boku samego Króla Ziemi.
Markiz odnotował zmianę, a na dodatek co rusz powtarzał swoim szlachetnie urodzonym
towarzyszom: „Dobre zbiory mamy tego roku. Lepsze niż kiedykolwiek za mojej pamięci”. I
miał rację.
Krótko później niebo pociemniało i nad miastem rozszalała się popołudniowa burza.
Dzieci pochowały się pod kołdrami, bezpieczne razem z rodzicami. W nocy nadjechało ze
wschodu pięciuset potężnych Władców Runów. Odpowiedzieli na wezwanie diuka Paldane’a,
by wspomóc obronę Carris, największego zamku w zachodniej Mystarrii. Wedle ostatnich
meldunków Wilczy Władca, dotąd wycofujący się ku swojemu ojczystemu Indhopalowi,
skierował się nagle na południe, ku sercu Mystarrii.
Markiz Broonhurst nie miał gdzie przenocować tyłu władców wraz z ich oddziałami, toteż
wielu przeczekiwało burzę w salach pałacu albo w zajazdach poza zamkiem. Wszędzie
rozprawiano nieustannie, jak najlepiej odeprzeć wrogą inwazję.
Armie Raja Ahtena zajęły już trzy przygraniczne fortece, a co gorsza, sam Wilk zebrał
dary od prawie dwudziestu tysięcy ludzi. Dzięki ich krzepie, siłom życiowym, mądrości i
zwinności stawał się coraz groźniejszym wojownikiem, któremu nikt nie miał szansy dorównać
w polu. Marzyło mu się, by zostać Sumą Wszystkich Ludzi, istotą wedle dawnych legend
nieśmiertelną. Niektórzy obawiali się, że już teraz nie sposób go zabić.
Na dodatek przyjął już tyle darów urody, że piękno jego oblicza przyćmiewało słońce.
Gdy obiegł miasto Sylvarresta w Heredonie, setki mil na północ, obrońcy tylko raz spojrzeli mu
w twarz i zaraz cisnęli broń z murów, by powitać nowego pana. W zamku Longmot zaś użył
podobno swego potężnego, przenikliwego głosu i to starczyłoby skruszyć kamienne mury.
Rozsypały się niczym kryształ podczas występu mistrza pieśni.
Było już blisko świtu, gdy Raj Ahten uderzył na Tal Rimmon.
Pojawił się, ciągnąc mały wózek z cebulą, głowę okrył przed deszczem połą znoszonego
płaszcza. Strażnicy w bramie nie zwrócili na niego większej uwagi, bo niejeden wieśniak
przybywał tej nocy do miasta. Miast kontrolować przechodzących, skryli się zresztą pod
okapem przed warsztatem tkackim.
Raj Ahten zatrzymał się i zaintonował pieśń bez słów. Od jego gardłowego pomruku
kamienne mury Tal Rimmon zawibrowały zaraz tak przenikliwie, że ludzi wkoło aż rozbolały
uszy.
Strażnicy poczuli się tak, jakby im kto szerszeni nawpuszczał pod hełmy, i klnąc
rozgłośnie, sięgnęli po broń. Kilku chłopów przechodzących akurat obok Raja Ahtena objęło
dłońmi pulsujące bólem głowy, ale zaraz pomdleli i padli martwi, ze skruszonymi czaszkami.
Po chwili wieże Tal Rimmon zadrżały w posadach i zaczęły z nich odpryskiwać kawały
murarki, jakby kto w nie walił taranem. Nie trwało długo, a mury popękały i rozpadły się
niczym uderzone brzymią pięścią.
Raj Ahten uniósł głos o parę oktaw i pociągnął pieśń, aż i wieże runęły, a pałac zapadł się
w sobie pośród pojękiwania drewnianych belek stropowych.
Obecni w środku Władcy Runów zginęli przygnieceni kamieniami. Z popękanych lamp na
połamane drewno oraz tapiserie trysnęła oliwa i większość budowli stanęła w płomieniach.
Żaden zwykły śmiertelnik nie miał szans podejść do Raja Ahtena na odległość
wystarczającą do zadania ciosu. Dwóch Władców Runów z dużą ilością sił życiowych
wybiegło z ruin zajazdu i zaraz go zaatakowało, jednak chociaż oparli się Głosowi, nie byli
dość szybcy. Raj Ahten w mgnieniu oka rozpłatał obu sztyletem.
Gdy zamkowe mury, pałac i niemal wszystkie budynki wokół rynku legły w gruzach, Raj
Ahten odwrócił się i zniknął w ciemnych uliczkach.
Parę chwil później wrócił do wspaniałego rumaka uwiązanego za stodołą u stóp niskiego
wzgórza. Obok czekały dwa tuziny niezwyciężonych.
Tkacz płomieni imieniem Rahjim siedział na grzbiecie swego karosza i patrzył łakomie na
słupy ognia bijące ku niebu z ruin Tal Rimmon. Tej nocy Raj Ahten zniszczył już dwie
warownie, ta była trzecia. Tkacz płomieni wciągnął z rozkoszą powietrze, smugi dymu
wydobyły mu się z ust, nienaturalny blask zapalił się w oczach. Czarownik był bezwłosy, nie
miał nawet brwi.
- Dokąd teraz, o Najjaśniejszy? - spytał.
- Do Carris - odparł Raj Ahten, przysuwając się na tyle blisko maga, że poczuł gorąco
bijące od jego suchej skóry.
- Nie do Tide? - zdumiał się Rahjim. - Moglibyśmy zniszczyć ośrodek ich władzy, zanim
dowiedzieliby się o grożącym im niebezpieczeństwie!
- Carris - powtórzył z naciskiem Raj Ahten, zdecydowany zignorować argumenty tkacza
płomieni. Nie chciał jeszcze unicestwiać Mystarrii. Nie teraz, gdy król tego kraju krył się na
północy, w Heredonie, bezpieczny w ostępach Mrocznej Puszczy chronionej przez duchy jego
przodków.
- Zburzenie Tide byłoby dla nich wielkim ciosem - nalegał Rahjim.
- Ale tego nie zrobię - szepnął lodowatym tonem Raj Ahten. - Jeśli nie zostawię tu niczego
wartego obrony, chłopak nigdy nie wróci do Mystarrii.
Raj Ahten wskoczył na grzbiet swego wierzchowca, ale nie ruszył od razu w kierunku
Carris. Spojrzał na rozjaśniający okolicę pożar Tal Rimmon. Spod chmury dymu dobiegał płacz
dzieci, krzyki ludzi próbujących zlewać płonące domy wodą i wyciągać rannych spod ruin.
Odblask płomieni długo tańczył w czarnych oczach Wilka.
Księga 6
DZIEŃ TRZYDZIESTY
MIESIĄCA ŻNIW
DZIEŃ WYBORÓW
l
GŁOSY MYSZY
Król Gaborn Val Orden wracał do zamku Sylvarresta na ucztę, kończącą ostatni dzień
święta Hostenfest, gdy nagle wstrzymał konia i spojrzał uważnie na drogę do wzgórz Durkin.
Tutaj, trzy mile przed miastem, drzewa Mrocznej Puszczy odsuwały się od traktu. Wzeszłe
właśnie słońce malowało srebrem wzgórza na wschodzie, bezlistne dęby naznaczały drogę
smugami cienia.
W plamie porannego blasku na samym zakręcie Gaborn dostrzegł trzy duże zające. Jeden
stał jakby na straży i co chwila zerkał na drogę, nastawiając wielkie uszy, podczas gdy drugi
skubał złocisty nostrzyk, który rósł na poboczu. Trzeci zając kicał bezmyślnie tu i tam,
obwąchując świeżo opadłe, brunatne liście.
Wprawdzie zające były o sto jardów, Gaborn jednak widział je nader wyraźnie. Trzy
ostatnie dni spędził w mrocznych podziemiach i zmysły miał wciąż wyczulone. Światło
poranka wydawało się jaśniejsze niż kiedykolwiek, pieśń ptaka głośniej i wyraźniej brzmiała w
uszach. Nawet łagodny wiatr znad wzgórz jakoś inaczej owiewał mu twarz.
- Czekaj - powiedział do czarnoksiężnika Binnesmana. Sięgnął po przytroczone z tyłu
siodła łuk i kołczan i rzucił ostrzegawcze spojrzenie swojemu Dziennikowi, chudemu jak
szkielet uczonemu, który towarzyszył mu od dzieciństwa.
Byli we trzech sami na drodze. Sir Borenson został z tyłu wraz ze swym trofeum
myśliwskim, Gabornowi zaś spieszyło się do poślubionej właśnie kobiety.
- Zające, sire? - zmarszczył brwi Binnesman. - Jesteś Królem Ziemi. Co ludzie powiedzą?
- Sza - szepnął Gaborn, wyciągając ostatnią strzałę z kołczana, ale nagle uznał, że
Binnesman ma rację. Gaborn był Królem Ziemi i jeśli już miał wrócić z polowania z jakąś
zwierzyną, to raczej z porządnym dzikiem niż z zającem. Zwłaszcza że sir Borenson powalił
maga raubenów i ciągnął właśnie jego głowę do miasta.
Przez dwa tysiące lat mieszkańcy Rofehavanu wypatrywali nadejścia Króla Ziemi. Co
roku ostatni dzień Hostenfest, dzień wielkiej uczty, miał przypominać o obietnicy Króla Ziemi,
jego gotowości do obdarowywania ludzi „owocami lasów i pól”.
W zeszłym tygodniu Duch Ziemi ukoronował Gaborna i postawił go na straży losu rodu
człowieczego w nadciągających ciężkich czasach. Ostatnie trzy dni upłynęły mu na zaciekłej
walce; łeb maga raubenów był po części i jego trofeum. Jego, Borensona i Binnesmana.
Niemniej gdyby dostarczył na świąteczny stół tylko małego zajączka, kpinom i śmiechom
zapewne nie byłoby końca.
A niech się potem komedianci bawią, pomyślał i zeskoczył z konia.
- Zostań - szepnął do wierzchowca, wspaniałego zwierzęcia ze szramami od runów na
karku. Rumak spojrzał na niego ze zrozumieniem i nie odezwał się, nawet gdy Gaborn oparł łuk
o ziemię, przygiął go nogą i nałożył cięciwę na wyżłobienie.
Król sprawdził szare lotki z gęsich piór i osadził strzałę na cięciwie. Pochylony zaczął
skradać się poboczem porośniętym wybujałymi krzewami o ciemnopurpurowych kwiatach.
Zające wciąż były w pełnym słońcu, zatem dopóki pozostanie w cieniu, nie powinny go
dostrzec. Wyczuć zresztą też nie, bo wiatr wiał mu w twarz. Obejrzał się: Binnesman i Dziennik
zostali w siodłach.
Znów ruszył błotnistym poboczem. Chociaż zwierzyna, którą podchodził, niewątpliwie
należała do drobniejszych, Gaborna zaczęło ogarniać zdenerwowanie. Odczuwał słabo coś
jakby narastające z wolna poczucie zagrożenia. Nie zdziwił się: pośród umiejętności, którymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • losegirl.htw.pl