[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dawn Lindsey
NA PRÓBĘ
1
A
ż do chwili, gdy powóz został zatrzymany przez rabusiów, panna Gillian Thorncliff z pewną dozą
rozczarowania myślała, że dzika Szkocja to równie bezpieczny kraj jak cywilizowana Anglia.
Oczywiście, bynajmniej nie życzyła sobie, by taki incydent zakłócił podróż. W końcu była rozsądną
dwudziestosześcioletnią kobietą, która już dawno z niechęcią musiała przyznać, że niestety takie przygody zawsze
przytrafiały się komuś innemu, nie jej. Wywlokła w tę podróż do zachodniej Szkocji opierającego się dziadka z
bardzo praktycznego powodu, a mianowicie by przekonać się, czy po bliższej znajomości przyjmie czy też odrzuci
propozycję małżeństwa hrabiego Kintyre, szkockiego posiadacza ziemskiego. Nie spodziewała się żadnych
przygód.
I rzeczywiście, nie wydarzyło się nic godnego uwagi - jedynie dzień wcześniej pękło koło w powozie, którym
jechali pokojowiec, pokojówka oraz gros bagaży, co sprawiło, że jaśniepaństwo musieli zostawić ich dziś rano w
Glasgow, a podróż odznaczyła się w ich pamięci jedynie fatalnymi drogami i jeszcze gorszymi zajazdami. Do tego
jeszcze od pięciu dni, kiedy to przekroczyli granicę Szkocji, bez przerwy padało, przez co nasi podróżnicy musieli
zadowolić się tym, co zobaczyli przez zalane deszczem szyby powozu, a sir Giles, który zawsze źle znosił wojaże,
dziś rano obudził się z chrypką, nieodmiennie zwiastującą przeziębienie. Jednym słowem, panna Thorncliff nie
spodziewała się dodatkowych atrakcji.
Kiedy rozległ się pierwszy strzał, była nań zupełnie nieprzygotowana. Zaszyty w kącie powozu dziadek
chrapał donośnie, a i Gillian, zatroskana o zdrowie dziadka i marząca wyłącznie o tym, by wreszcie wysiąść z
trzęsącego pojazdu, zapadła w lekką drzemkę. Nawet nie przeszło jej przez myśl, że może im grozić
niebezpieczeństwo. Przejeżdżali nad jeziorem, którego lustro czasem przebłyskiwało przez gęstą mgłę, w okolicy
nie było widać żadnych zabudowań i Gillian w pierwszej chwili pomyślała, że to wystrzelił jakiś myśliwy, który
zapędził się niebezpiecznie blisko drogi.
Dopiero gdy usłyszała drugi strzał i kula świsnęła tuż przy oknie z jej strony, gwałtownie się wyprostowała, a
wszelkie myśli o ciepłym ogniu i plastrze gorczycznym natychmiast wywietrzały jej z głowy. Czyli jednak Szkocja
nie jest aż tak cywilizowana, jak się obawiała.
Dopiero gdy już było za późno, zdała sobie sprawę, że winna to była uznać za ostrzeżenie, by zastanowiła się,
o jakiej właściwie marzy przygodzie.
Wszystko odbywało się w tak zawrotnym tempie, że Gillian nie miała kiedy się zastanawiać ani analizować
swoich odczuć. Co więcej, gdy w jakiś czas potem wspominała całe zajście, złościła się na siebie, że tak
nieużyteczna okazała się w chwili zagrożenia. Usłyszała krzyk - nie wiedziała, czy padł on z ust woźnicy, czy
napastników, ale przynajmniej obudził dziadka, który głośno chrapnął i otworzył oczy. Nim Gillian zdołała go
ostrzec, masywny powóz zatańczył na błotnistej drodze, a potem zahamował tak gwałtownie, że oboje spadli z
siedzeń.
Dziewczyna wylądowała na dziadku, który - w tak brutalny sposób wyrwany ze snu - zaklął, zepchnął ją z
1
siebie i poniewczasie sięgnął po pistolety, które na wypadek właśnie takiego zdarzenia wisiały przy siedzeniu.
Gillian przeklinała w duchu, że nie przyszło jej to do głowy, i zaczęła się zastanawiać, co się stało ze stajennym,
który siedział przy woźnicy uzbrojony w potężną rusznicę i miał bronić państwa.
Nim jednak sir Giles zdążył sięgnąć po broń, drzwi od strony Gillian gwałtownie się otworzyły i pojawiła się
w nich rosła sylwetka przemoczonego mężczyzny dokładnie owiniętego w płaszcz, z połową twarzy ginącą w
szaliku. Jedyną suchą rzeczą wydawał się tylko inkrustowany srebrem pistolet wymierzony w Gillian i jej dziadka.
Dziewczynie udało się z powrotem zająć miejsce. Oddychała szybko, jak po biegu, serce biło jej szybciej niż
zwykle, ale chyba nie ze strachu. Wszak nawet szkocki rozbójnik nie uczyni im krzywdy. Najwyżej pozbawi
sakiewek i tych paru ozdóbek, które przy sobie mieli, a potem puści. Co może im więcej zrobić?
Zamiast się bać, pomyślała - zgoła niestosownie do okoliczności - ze jak na rabusia ten rozbójnik ma
wyjątkowo elegancką broń; i ze jeśli marzyła o przygodzie, to jej pragnieniu stało się zadość.
Tymczasem dziadek najwyraźniej nie podchodził do całego zajścia z takim stoickim spokojem jak ona.
Niebezpiecznie poczerwieniał, wyglądał na wściekłego, lecz wobec wymierzonej w siebie lufy nie pozostawało mu
nic innego jak opaść bezsilnie na siedzenie. Mimo podeszłego wieku, ten osiemdziesięciotrzyletni starzec nadal
wyglądał imponująco i zachował pełnię władz umysłowych. Gillian wiedziała, jak bardzo mu doskwiera ta
całkowita bezradność.
- O, tak, panie - przemówił rozbójnik z wyraźnym szkockim akcentem. - Proszę tak siedzieć w rękami do
góry, a nikomu nic się nie stanie. Tymczasem ja uwolnię pana od pokusy zrobienia czegoś nieroztropnego.
Pochylił się i wyciągnął oba pistolety. Sir Gilesowi pozostało tylko zionąć bezsilną złością. Gillian nie
posiadała się ze zdumienia, że w takiej chwili stać ją na myśl, że rozbójnik przyniósł ze sobą nie tylko zapach
deszczu, lecz jeszcze inną woń - wyrazistą i dość przyjemną, której nie potrafiła określić, a która od tej pory
nieodmiennie będzie jej się kojarzyła ze Szkocją. Mężczyzna tak szczelnie owinął się płaszczem i zasłonił twarz,
że nie sposób było się domyślić, jak wygląda, ale dziewczynie wydawało się, że ma do czynienia z kimś za-
skakująco młodym; a w jego głębokim głosie, dziwnie przyjemnym mimo typowo szkockiej wymowy, wyraźnie
słyszała lekką nutę rozbawienia.
- Nie zamierzam się narzucać państwu bardziej niż to konieczne - oznajmił pogodnie, wsunąwszy do kieszeni
pistolety - tak więc, jeśli dasz mi pan słowo, że nie będziesz próbował żadnych sztuczek, zaoszczędzę panu i tej
dzierlatce konieczności wychodzenia na deszcz. Powóz jest otoczony, a wasz sługa, związany niczym prosię, leży
przy drodze. Opór nie zda się na wiele.
Gillian musiała się ugryźć w język, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Rzeczywiście, widziała, że służący, który
uprzednio siedział na koźle uzbrojony w rusznicę, teraz leży związany, a jego broń, z której nie oddał nawet
strzału, została rzucona w błoto. Dostrzegła też drugiego rozbójnika, uzbrojonego i zamaskowanego, tak samo jak
jego herszt. Siedział, mierząc z pistoletu do woźnicy, który próbował zapanować nad wystraszonymi końmi, więc
nie stanowił większego zagrożenia.
Obaj słudzy wyglądali na bardzo skruszonych. Gillian podejrzewała, że bardziej lękają się ostrego języka jej
dziadka niż napastników. Rzeczywiście, nie chciałaby być na ich miejscu, kiedy przyjdzie im się wytłumaczyć
przed swym panem, jak to się stało, że dali się zaskoczyć.
- Dać ci słowo? - warknął rozwścieczony sir Giles. Na Jego starczych policzkach wykwitł rumieniec gniewu. -
Nie dostaniesz ode mnie żadnego słowa, ty przeklęty draniu! Mogę ci tylko obiecać, że już ja się postaram, żebyś
2
zawisł na najbliższej szubienicy za tę dzisiejszą napaść!
Tym razem w głosie rabusia niewątpliwie zabrzmiało rozbawienie.
- Wielce mi przykro, że muszę cię pozbawić tej przyjemności, dziaduniu, lecz bardzo szybko przekonasz się,
że to nie Anglia i ze w tych okolicach stróże prawa mają znacznie mniej do powiedzenia, niż przypuszczasz. A
teraz daruj, lecz muszę cię poprosić, byś zadał sobie odrobinę trudu i opróżnił kieszenie. I ty też, panienko.
Zaoszczędzi nam to czasu i uratujecie godność, jeśli będziecie nam posłuszni. Nie mam ochoty sam was
obszukiwać, lecz uczynię to, gdy będzie trzeba.
Pistolet w dłoni rozbójnika nie drgnął o cal, więc sir Giles, chcąc nie chcąc, musiał wyciągnąć pugilares,
zegarek na łańcuszku i cenną złotą tabakierę. Tymczasem trzecia zamaskowana postać - nieco drobniejsza od
tamtych dwóch, zaczęła zdejmować bagaże z powozu. Gillian przyłapała się na tym, że zastanawia się, czy to
właśnie on tak skutecznie związał służącego. W ogóle wszystko odbyło się tak zgrabnie i szybko, że dziewczyna z
mimowolnym podziwem myślała o zwinności i tempie bandytów.
W stojącym w drzwiach powozu wysokim rozbójniku było coś, co kazało się w nim domyślać przywódcy.
Wziął niechętnie ofiarowane przez sir Gilesa przedmioty i z nutką rozbawienia oświadczył:
- Wielcem panu zobowiązany. A jeśli to pana pocieszy, to zapewniam, że mnie te drobiazgi sprawią znacznie
większą przyjemność niż panu. A teraz, ślicznotko - zwrócił się do Gillian. Pistolet błysnął w jego ręku. - Nie
posiadam się z żalu, że muszę się zachować nierycersko, zwłaszcza wobec tak młodej i czarującej damy, lecz, jeśli
nie sprawi to pani bólu, pozwolę sobie prosić o perły, które ma pani na szyi i szkatułkę z biżuterią.
Gillian spokojnie zdjęła naszyjnik.
- Owszem, sprawi mi ból - odrzekła chłodno - lecz zdaje się, że niewielki mi pozostawiono wybór. Z,
przykrością muszę stwierdzić, że szkatułka z biżuterią została u pokojówki, która czeka w Glasgow, aż zostanie
naprawiona pęknięta oś w drugim powozie. Niestety, będzie pan musiał się zadowolić tylko tym, co w tej chwili
mam przy sobie.
Mówiła z kpiną, lecz jej sarkazm, oczywiście, spłynął po rozbójniku jak po kaczce. Wziął naszyjnik z pereł i
zadowolony zważył go w dłoni. Coś w jego zachowaniu nadal wskazywało, że jest wyraźnie rozbawiony całą
sytuacją. Wsunął perły do kieszeni obszernego płaszcza, gdzie spoczywały już drobiazgi dziadka.
Gillian głośno przełknęła ślinę, bowiem mimo tych odważnych słów, serce jej się ścisnęło. Perły należały do
matki i bardzo ją bolało, że musi się z nimi rozstać. Cała zaś przygoda przestawała być taka zabawna, jak
dziewczynie się początkowo zdawało, lecz nie poniży się do błagań czy łez. Aby ukryć ból, dodała spokojnie:
- A teraz, skoro już dostał pan to, czego chciał, proszę pozwolić nam spokojnie ruszyć w dalszą drogę.
Wpuszcza pan do powozu deszcz i zimne powietrze, a dziadek jest już zaziębiony.
- Ha! Jakby go to w ogóle obchodziło! - prychnął rozgniewany sir Giles. - Przeklęty szubrawiec! Choć sam
sobie na to zasłużyłem. Kto widział zapuszczać się w tak dzikie, barbarzyńskie strony?
Wysoki rozbójnik skłonił się kpiąco.
- Nie będziemy was przetrzymywać, panienko - oznajmił, nie skrywając śmiechu.
- To dobrze. A skoro już o tym mowa, kufry, które pański wspólnik właśnie zrzucił, są zamknięte na klucz.
Niewiele w nich znajdziecie, ale ponieważ wątpię, by pan przyjął to na wiarę, wolałabym, byście nie wyłamywali
zamków. Oto kluczyki. I niech pan będzie tak łaskaw i powie swym ludziom, by nie wyrzucali zawartości na
ziemię. Jest błoto, a dopóki służba nie przyjedzie z pozostałymi rzeczami, to jedyne ubrania, które mamy. Ja zaś
3
nade wszystko nie znoszę siedzieć przy kolacji w mokrej sukni.
Rozbójnik głośno się roześmiał - jego śmiech dziwnie kontrastował z tym szarym, deszczowym popołudniem
- i przyjął kluczyki.
- Widzę, ślicznotko, że nie zapominasz języka w gębie - stwierdził i wydał swoim ludziom krótki rozkaz w
jakimś dziwacznym języku.
Chudszy z nich, który właśnie jakimś dziwnym wytrychem próbował sforsować zamek jednego z kufrów,
zdumiony przerwał w pół ruchu, ale złapał rzucone kluczyki, po czym z przesadną troską zaczął przeglądać bagaże.
Sir Giles milczał, z twarzy nie ustępowała zaciętość, w wyblakłych oczach błyszczał gniew. W innej sytuacji
ten spokój dziadka wzbudziłby w dziewczynie podejrzliwość, teraz jednak zbyt była zajęta innymi sprawami i
odczuwała jedynie wdzięczność, że starzec tak przyzwoicie się zachowuje. W końcu nic nie mogli poradzić, a im
szybciej ta cała rzecz się skończy i będą mogli ruszyć w dalszą drogę, tym lepiej.
Nie powinna była jednak dać się zwieść. Najwyraźniej uznawszy, że starzec i dziewczyna nie stanowią
większego zagrożenia, wysoki rozbójnik odwrócił się na moment, by odpowiedzieć na pytanie wspólnika przy
koniach - również zadane w tym niezrozumiałym języku - i na ułamek sekundy spuścił wzrok z Gillian i jej
dziadka. Gillian miała tylko chwilę, by zrozumieć, co zamierza sir Giles. Kątem oka dostrzegła, że dziadek
triumfalnie wyjmuje pistolet ukryty w kieszeni.
W zamkniętym pomieszczeniu huk wystrzału był jeszcze bardziej ogłuszający niż na otwartej przestrzeni, a
zapach prochu dusił i drażnił gardło. Słysząc strzał, Gillian poderwała się z miejsca i teraz z przerażeniem patrzyła,
jak wysoki rozbójnik gwałtownie chwyta się za lewe ramię.
O ile do tej pory Gillian się nie bała, to teraz musiała się przyznać, że ogarnął ją prawdziwy strach. Dziadek
postąpił nierozważnie, ale nie miała wątpliwości, że bezsensowne byłyby wszelkie próby upominania. Dlatego też
z bijącym sercem, nagłą suchością w ustach czekała na reakcję rozbójników. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby za
chwilę ona i dziadek zostali zabici z zimną krwią.
Przez niewypowiedzianie długą chwilę ważyły się ich losy. Tymczasem, ku zaskoczeniu dziewczyny,
rozbójnik wykazał większe opanowanie niż starszy pan, choć obaj jego wspólnicy natychmiast obrócili ku nim
broń i teraz mierzyli prosto w nią i dziadka. Herszt zachwiał się lekko, nie odrywając ręki od ramienia, na którym
wykwitła przerażająca plama krwi, ale zamiast odpłacić jeńcom pięknym za nadobne, ostrym tonem wydał
wspólnikom krótki rozkaz.
Po czym zwrócił się do starca głosem, w którym ciągle brzmiało lekkie rozbawienie:
- Winszuję, dziaduniu, dzielny, stary głupcze. Nie chcę mieć na sumieniu twego życia. Jeśli ukrywasz gdzieś
jeszcze jakąś broń, lepiej oddaj mi ją natychmiast.
- Niech cię licho porwie! Dziadunio, też mi! - ryknął sir Giles, niewątpliwie wściekły na siebie za niecelny
strzał. - Bodaj cię diabli wzięli. Choć stary, nauczę cię szacunku do większych od ciebie. Wszyscyście jednacy, wy
przeklęci dranie, ukrywający się za maskami i parą pistoletów. Ale inaczej zaśpiewasz, kiedy stryczek oplecie ci
szyję.
- Nie wątpię. Przyznam, że właśnie spotkałem się z większą sprawiedliwością, niż oczekiwałem. Całe
szczęście, że celność nie dorównywała pańskiej odwadze.
Sir Gilesowi odpowiedź już cisnęła się na usta, ale Gillian odezwała się ostro:
- Dziadku, opanuj się!
4
Pulsująca w żyłach krew uspokoiła się nieco, napięcie opadło i dziewczyna miała wrażenie, że zaraz zemdleje,
tymczasem doszła do wniosku, że dość już tego dobrego.
- Ręczę za właściwe zachowanie mego dziadka - zwróciła się chłodno od rozbójnika. - A teraz, jeśli nie
zamierzacie nas obojga zabić, bierzcie, co chcecie, i zostawcie nas w spokoju. Nie, dziadku, nie odzywaj się! Cała
ta historia i tak nadto się przeciągnęła. Zmarzłam, jestem zmęczona i dość już mam tego wszystkiego. Ostrzegano
mnie, że Szkocja jest znacznie mniej cywilizowana niż Anglia, ale ja nie wierzyłam. Teraz już wierzę.
Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że między rondem kapelusza a szalikiem błysnęły roześmiane szare
oczy. Tymczasem mężczyzna odezwał się tylko swoim ostrym, niemodulowanym głosem:
- W takim razie na przyszłość radziłbym słuchać ostrzeżeń, panienko. W ten sposób zaoszczędziłaby sobie
panna takich przerażających doświadczeń.
- Wcale nie jestem przerażona - odparowała. - Jedynie zniecierpliwiona, że nie mogę ruszyć dalej w drogę.
Znowu się roześmiał i złożył jej zdumiewająco zgrabny ukłon, choć nadal ręką ściskał ramię.
- W takim razie proszę przyjąć moje przeprosiny za wszelkie niedogodności, których stałem się przyczyną.
Rzadko spotyka się tak uległe ofiary - i tak czarujące, skoro już o tym mowa.
- Darujcie sobie komplementy, zwłaszcza że bynajmniej mi nie pochlebiają.
- W takim razie nie będziemy dalej narzucać się państwu swą niepożądaną obecnością. Miłego pobytu w
Szkocji, panience i dziaduniowi.
Ponownie się skłonił, odsunął i zatrzasnął drzwiczki powozu. Nim Gillian zorientowała się, co się dzieje,
rozbójnik zwinnie, mimo rany w barku, wskoczył na konia i napastnicy odjechali równie szybko, jak się pojawili.
Jedynym świadectwem ich obecności były kufry walające się w błocie i bałagan, jaki po sobie zostawili.
Gillian powinna czuć ulgę. Tymczasem ledwo rozbójnicy zniknęli, uświadomiła sobie, że jest nieco
rozczarowana, bowiem w czasie owego przerażającego zajścia wreszcie czuła, że żyje, co nie zdarzyło się ani razu
podczas całej tej długiej i nieskończenie nużącej podróży. Wątpiła też, by pobyt we włościach hrabiego Kintyre,
choć leżały one w Szkocji, dostarczył jej jakiejkolwiek podniety.
2
K
iedy rozbójnicy odjechali, nieprędko można było wyruszyć w drogę. Najpierw musiano rozwiązać
stajennego, potem załadować kufry - a wszystko to w strugach ulewnego deszczu. W dodatku stajenny i woźnica
zmarnowali mnóstwo cennego czasu, próbując się usprawiedliwić przed rozjuszonym sir Gilesem, czemu dali się
tak zaskoczyć bandytom.
Wreszcie znużona wyczekiwaniem Gillian wyskoczyła na mokrą drogę i powiedziała kategorycznym głosem.
- Na miłosierdzie Pańskie, jakie to ma znaczenie? Co się stało, to się nie odstanie. Ileż czasu mamy jeszcze
zmitrężyć na próżną gadaninę? Dziadku, wracaj do powozu, bo zaziębisz się na śmierć. Zresztą, hrabia Kintyre
zapewne się niepokoi, co się z nami stało, i założę się, że nie będzie zachwycony, jeśli pojawimy się w środku
nocy.
Ta uwaga w końcu położyła kres sporowi. Służący czym prędzej wskoczyli na kozioł, radzi, że mogą przestać
się tłumaczyć, zwłaszcza że - co sami czuli - ich obrona brzmiała wielce nieprzekonująco. Sir Giles zaś,
bynajmniej nie ułagodzony, sztywno wsiadł z powrotem do powozu. Do długiej listy narzekań dodał teraz
przemoczone ubranie, utratę zegarka i pugilaresu. Potem, w czasie gdy służący ładowali kufry i kiedy już ruszyli w
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • losegirl.htw.pl