[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ŚŚŚŚ ŚŚ ŚŚŚŚŚŚ
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Pamiętasz Skye? Skye Sumner...
Luc zamarł. Skąd nagle...? Nie spodziewał się, że to imię jeszcze kiedyś między nimi padnie. A już na
pewno nie w tych okolicznościach. Zmarszczył ponuro brwi i spojrzał na wykrzywioną bólem twarz
brata. Dlaczego Roberto wspomina o tej kobiecie właśnie teraz, kiedy każda minuta jest na wagę
złota?
Nie wiadomo przecież, czy on z tego wyjdzie. Za kilka minut przewiozą go z OIOM-u na chirurgię.
Skomplikowana operacja to jego jedyna szansa, choć lekarze nie dają żadnych gwarancji.
Poinformowali już rodzinę, że pacjent ma pięćdziesiąt procent szans na przeżycie. Rozdrapywanie
starych ran nie przyniesie niczego dobrego. Skye nie jest tego warta. Poza tym, nie żywił już do brata
urazy. Dla dobra rodziny postanowił o całej sprawie „zapomnieć", czy może raczej całkowicie wyprzeć
ją ze świadomości.
- Luc? - ponaglił udręczonym szeptem Roberto.
- Stare dzieje, Rob. Nie myśl o tym teraz. - Luciano nie chciał, żeby brat, nie daj Boże, odszedł z tego
świata z poczuciem winy z powodu zdrady, której się kiedyś wobec niego dopuścił. - Już dawno ci
wybaczyłem. Dajmy temu spokój...
- Nie, Luc. Wysłuchaj mnie. Muszę ci... coś wyznać. - Mówienie sprawiało mu coraz więcej trudu,
mimo to upierał się przy swoim. Jakby chciał zrzucić z piersi ogromny ciężar. - Skłamałem wtedy -
ciągnął z wysiłkiem. - My nigdy... no wiesz... Te zdjęcia... To nie była Skye... Spreparowaliśmy je. żeby
się jej pozbyć. Chcieliśmy, żeby na zawsze zniknęła z twojego życia.
To nie była Skye? Jak to, to nie była Skye?! Luc poczuł, że z przerażenia robi mu się na przemian
zimno i gorąco. Niemożliwe! Przecież widział te nieszczęsne fotografie na własne oczy... Nie, to zbyt
odrażające. Nie mogliby mu tego zrobić... Nie posunęliby się do tak perfidnego oszustwa. A jednak...
Było oczywiste, że brat chce w obliczu śmierci oczyścić sumienie. Intuicja podpowiadała mu, że tym
razem Roberto mówi prawdę.
Wściekłość i żal odebrały mu mowę. Powoli zaczynało do niego docierać, co to wszystko oznacza.
Powróciły bolesne wspomnienia. Powrócił cały gniew i rozpacz, z którymi od lat bezskutecznie
walczył, kolejny raz stanął mu przed oczami znienawidzony obraz Skye i Roberta splecionych w
namiętnym uścisku. Jej nagie ciało, charakterystyczne różowe znamię na udzie i długie jasne włosy
rozrzucone w nieładzie na poduszce... Drobna dłoń z wyeksponowaną na pierwszym planie
bransoletką, którą kiedyś jej podarował. Nie mogło być mowy o żadnej pomyłce. Pamiętał dokładnie
robiony na zamówienie delikatny łańcuszek z białego, czerwonego i żółtego złota.
Na zdjęciach nie było widać twarzy, ale wtedy nie wzbudziło to w nim najmniejszych podejrzeń.
Roberto zasłaniał dziewczynę głową, najwyraźniej szepcząc jej coś do ucha. Luc zacisnął na chwilę
powieki. Ściskało go za gardło, kiedy przypominał sobie śliczną buzię Skye; tętniące życiem niebieskie
oczy, apetyczne usta, które potrafiły uśmiechać się na tysiąc różnych sposobów, urocze dołeczki w
policzkach... Odebrali mu ją. Własna rodzina okradła go z miłości ukochanej kobiety. Jedynej, która
kiedykolwiek się dla niego liczyła.
Sam też nie jest bez winy. Skye zawzięcie się broniła, wszystkiemu zaprzeczała, błagała, by okazał jej
odrobinę zaufania, ale on nie słuchał. Nie chciał słuchać. Furia przyćmiła mu rozum. Dlaczego
uwierzył bratu, a nie jej? Przecież była najbliższą mu osobą.
Trzeba przyznać, że Roberto potrafił być przekonujący. Opinia lekkoducha i podrywacza dodawała mu
tylko wiarygodności. Z właściwą sobie niefrasobliwością oznajmił bratu, że skoro poznał dziewczynę
pierwszy, a ona okazała się chętna, nie widział przeszkód, by nawiązać niezobowiązujący romans.
Zwyczajnie skorzystał z okazji...
Luc łatwo połknął haczyk. Tym łatwiej, że już na samym początku znajomości zauważył, że Roberto i
Skye bardzo szybko znaleźli wspólny język. Doskonale się dogadywali i niewątpliwie lubili przebywać
w swoim towarzystwie. I pomyśleć, że dopóki młodszy brat nie podsunął mu tych zdjęć, Luciano był
mu wdzięczny za to, że jako jedyna osoba w rodzinie okazuje jego narzeczonej sympatię.
Fotografie były tak sugestywne, a Luc tak zaślepiony złością, że nawet przez chwilę nie podejrzewał
podstępu. Zignorował protesty Skye, nie dał wiary jej tłumaczeniom, choć twierdziła z uporem, że
bransoletka jej zginęła, a po jakimś czasie cudownie się odnalazła. Zraniony do żywego i ogarnięty
szałem zazdrości, potraktował ją jak zakłamaną dziwkę, która sypia z dwoma braćmi jednocześnie.
- Dlaczego, Roberto? - wykrztusił przez ściś- nięte gardło. Wciąż targały nim gwałtowne emocje, -
Wiedziałeś przecież, że ją kocham.
Poderwał się z krzesła z zaciśniętymi pięściami. Miał trudności z opanowaniem narastającej fali
agresji. Gdyby brat nie leżał na szpitalnym łóżku połamany i blady jak prześcieradło, chyba
własnoręcznie by go zabił.
- Jak mogłeś mi to zrobić?! - wrzasnął, próbując zrozumieć niewyobrażalną podłość, do której
posunął się Roberto. Jakie motywy popchnęły go do tak haniebnego oszustwa? ofał mu przecież
bezgranicznie, bardziej niż Skye, bo byli braćmi, a słowo brata to świętość. - Co ci z tego przyszło? A
może odebranie mi jej sprawiło ci perwersyjną przyjemność? Zniszczyłeś naszą miłość...
„Zadałeś mi cios w samo serce", pomyślał ze smutkiem. Potem nigdy już nie pokochałem żadnej
kobiety.
- Ojciec mnie poprosił. Chciał się jej pozbyć. oważał, że jest dla ciebie nieodpowiednia.
Luc skrzywił się z goryczą. No tak. Powinien był się domyślić. Miał czelność zlekceważyć opinię des-
potycznego rodzica, więc musiał ponieść zasłużoną karę.
Oczy Roberta zalśniły ponurą ironią, kiedy zbierał siły do dalszych wyjaśnień.
- Tata wybrał dla ciebie... Gaię. To ona miała zostać twoją żoną.
Gaia Luzzani, dziewczyna, na którą Luciano nawet nie spojrzał. W końcu zamiast niego ożenił się z nią
Roberto. Zyskał w ten sposób aprobatę ojca, a przy okazji doprowadził do fuzji dwóch ogromnych
korporacji: przedsiębiorstwa budowlanego Luzzanich i holdingu developerskiego Perettich. Los
postanowił jednak zakpić z architektów zaaranżowanego małżeństwa. Z niecierpliwością
wyczekiwane wnuki do tej pory nie przyszły na świat... i mogą nigdy nie przyjść. Gaia poroniła już dwa
razy, a jeśli Robero nie przeżyje...
- Zazdrościłem ci, Luc. Ojciec zawsze cię faworyzował, bo byłeś jego pierworodnym. Chciałem, żeby...
zwrócił na mnie uwagę, żeby... poczuł, że ma we mnie... sprzymierzeńca.
Luc potrząsnął bezsilnie głową. Nie bardzo wiedział, jak się zachować.
- Teraz to już bez znaczenia - syknął przez zęby i opadł ciężko na krzesło. Przytłaczało go dojmujące
poczucie krzywdy.
Minęło sześć długich lat. Za późno, by cokolwiek naprawić. Nigdy nie uda mu się odzyskać Skye. Nie
zdziwiłby się, gdyby posłała go do diabła. Po tym jak brutalnie ją potraktował, pewnie nie będzie
nawet chciała z nim rozmawiać. Jak mógł być tak ślepy? Jak mógł z niej zrezygnować?
Życie potrafi być naprawdę paskudne. Główny sprawca jego nieszczęścia leży teraz przed nim
zupełnie bezbronny i półprzytomny z bólu. W każdej chwili może umrzeć. Luc nie potrafił być na
niego zły. Wiedział, że brat jest całkowicie zdominowany przez ojca, bezwzględnego tyrana, który, jak
widać, nie przebiera w środkach, gdy chce postawić na swoim.
Choć z niemałym trudem, postanowił robić dobrą minę do złej gry. W takiej chwili nie powinien
myśleć o sobie. Teraz liczy się tylko Roberto. Musi pogodzić się z bratem, zanim zabiorą go na
operację. Wziął głęboki oddech i odezwał się kojącym tonem:
- Nie chciałem, żebyś miał przeze mnie ciężkie życie. Przepraszam, jeśli cieipiałeś z mojego powodu.
Nic nie poradzę na to, że urodziłem się pierwszy...
- Daj spokój, Luc. To nie twoja wina. Przykro było patrzeć, jak męczy się przy każdym
oddechu. Miał pogruchotane żebra i rozległe obrażenia wewnętrzne. To cud, że przeżył wypadek i nie
stracił przytomności.
- Muszę ci... jeszcze o czymś ...
- Dość już powiedziałeś - przerwał mu oschle Luc. Nie miał ochoty roztrząsać sprawy Skye. Poza tym,
nie chciał przysparzać rannemu dodatkowych cierpień.
- Proszę cię, wysłuchaj mnie.
Tym razem dostrzegł w jego oczach niemal błaganie. Czekał w milczeniu, obserwując, jak Rob z
wysiłkiem wypowiada kolejne słowa.
- Skye... była w ciąży...
- Cooo?! - Luciano natychmiast odtworzył w pamięci ich ostatnie spotkanie. Nic nie wskazywało na
to, że dziewczyna spodziewa się dziecka. Brała przecież pigułki. Na pewno by mu powiedziała,
gdyby... Wyraz twarzy brata kazał mu jednak zapytać: - Skąd o tym wiesz?
- Jej ojczym przyszedł do taty z... z dowodem.
- Dlaczego nie zwrócił się do mnie?
- Zażądał... pieniędzy.
- Ojciec mu zapłacił?
- Tak... Słuchaj, nie wiem, czy... Skye urodziła. Musisz ją odnaleźć i... Luc, możliwe, że od lat jesteś
ojcem. Może rośnie gdzieś twój syn albo córka... - Zamknął oczy. Spod przymkniętych powiek
popłynęły łzy. - Ja nie zostawię po sobie dziecka...
- Nie poddawaj się, Rob! - nakazał stanowczo Luc. - Nawet nie waż się o tym myśleć. Jesteś moim
bratem, do diabła!
Przez twarz Roberta przebiegł cień uśmiechu.
- Miło wspominam dzieciństwo - powiedział z nostalgią. - Byłeś wtedy moim idolem.
- Tak, to były piękne czasy - zgodził się opornie Luciano.
- Przykro mi, że wszystko między nami... popsułem.
- Naprawimy to. - Czując, że brat żegna się z życiem, Luc chwycił go za rękę. Łudził się, że wleje w
poturbowane ciało część swojej siły i woli przetrwania. - Musisz wytrzymać. Zobaczysz, operacja się
uda. Nie pozwolę ci umrzeć.
Roberto uśmiechnął się słabo.
Nadeszła pora, żeby przewieźć go na blok operacyjny. Luc usunął się, by zrobić miejsce salowym.
Kiedy odchodził od łóżka, chciał jeszcze coś powiedzieć, pożegnać się, lecz głos uwiązł mu w gardle.
Przeczuwał, że nigdy więcej nie zobaczy brata i nie potrafił się z tym pogodzić.
Ostatnie słowa między nimi padły z ust Roberta:
- Odszukaj... Skye... Obiecaj mi...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • losegirl.htw.pl