[ Pobierz całość w formacie PDF ]

David Baldacci

 

Dowód prawdy

 

Tłumaczenie: Zygmunt Halka

 

Tragedia wydarzyła się przed dwudziestu pięciu laty. Młody żołnierz, w obecności całej rzeszy świadków, popełnił odrażającą zbrodnię. Został osądzony i skazany na dożywocie.

Przez dwadzieścia pięć lat jego wina nie budziła najmniejszych wątpliwości.

Aż do dziś...

 

Drzwi w tym więzieniu są stalowe, grube na kilkanaście centymetrów. Niegdyś fabrycznie gładkie, dziś są powyginane i poszczerbione. Rozsiane na brudnoszarej powierzchni widnieją stygmaty ludzkich twarzy, kolan, łokci, zębów, więzienne hieroglify – bólu, strachu, śmierci – na trwale tu zapisane. Na wysokości oka w drzwiach umieszczone są kwadratowe otwory. Strażnicy używają ich do obserwacji podczas dyżurów, rzucając przez nie snopy jasnego światła na ludzką mierzwę. Pałki bez ostrzeżenia łomocą w drzwi z hukiem wystrzału karabinowego. Starsi więźniowie znoszą to lepiej, spuszczając głowy w akcie uległości, pomimo wewnętrznego buntu. Młodzi z początku reagują nerwowo na wzrok strażnika lub światło, lecz prędko muszą nauczyć się zwalczać cisnące się do oczu, chłopięce łzy. Jeśli chcą przeżyć.

Tej nocy nadciąga burza. Poprzez małe okienka z pleksiglasu błyskawice rozświetlają wnętrze celi. W mroku rozbłyskuje na ułamek sekundy twarz mężczyzny, jakby ktoś rozchylił na chwilę kurtynę z wody. Jest inny niż pozostali więźniowie. Siedzi i rozmyśla w samotności, nie utrzymuje z nikim kontaktu. Wszyscy się go boją: więźniowie, nawet uzbrojeni strażnicy, bowiem jest człowiekiem gigantycznych rozmiarów. Nazywa się Rufus Harms. W więzieniu wojskowym Fort Jackson ma opinię pogromcy. Zmiażdży każdego, kto znajdzie się w jego zasięgu.

Dwadzieścia pięć lat jego pobytu tutaj wycisnęło na nim swoiste piętno. Blizny po ranach, źle zaleczone złamania kości są znakami alfabetu kroniki jego uwięzienia. Ale jeszcze większe zniszczenia nastąpiły w delikatnej tkance jego mózgu: wspomnienia, myśli, uczucia miłości, nienawiści, strachu – wszystko to uległo wykoślawieniu, obróciło się przeciw niemu. Zwłaszcza pamięć.

Harms jest żywym uosobieniem sprzeczności: miłym, pełnym poszanowania wobec ludzi, wierzącym w Boga człowiekiem – nieodwołalnie napiętnowanym opinią bezlitosnego mordercy. Z powodu tej opinii zarówno strażnicy, jak i więźniowie, zostawiają go w spokoju, co jest mu na rękę. Tak było do dzisiejszego dnia, do momentu, gdy jego brat przekazał mu list o wartości worka złota – błysk nadziei na wyjście z więzienia.

Przy następnej błyskawicy widać jego oczy. Połyskują czerwienią, jakby krwawiły. Można by tak sądzić, gdyby nie łzy spływające po ciemnej, ponurej twarzy. Kiedy błysk się kończy, więzień gładzi pieszczotliwie kartkę papieru. Światła w celi nie ma już od wielu godzin, ale to nie ma znaczenia. Przeczytał list wielokrotnie, zna go na pamięć. Każda zgłoska działa na niego jak pchnięcie nożem. Firmowy arkusz papieru opatrzony jest insygniami Armii Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Są mu dobrze znane. W ciągu prawie trzydziestu lat armia była najpierw jego pracodawcą, a później strażnikiem.

Do chwili, kiedy przeczytał list, z owej nocy sprzed dwudziestu pięciu lat pamiętał tylko dwie rzeczy: małą dziewczynkę i deszcz. Szalała wówczas burza, podobna do dzisiejszej. Dziewczynka miała drobne rysy twarzy i niebieskie niewinne oczy. Na delikatnej białej skórze szyi, kruchej jak łodyga kwiatu, widniały czerwone odciski. Odciski były śladami rąk szeregowca Rufusa Harmsa, tych samych, które teraz dzierżyły list.

Ilekroć od tamtej chwili pomyśli o martwej dziewczynce – płacze, starając się zachowywać jak najciszej. Strażnicy i więźniowie są jak rekiny, zdolne wyczuć krew – a więc słabość – z odległości tysięcy kilometrów.

Żandarmi znaleźli go, kiedy klęczał przy niej, mokry i drżący, z kolanami głęboko ugrzęzłymi w błocie. Następnego dnia dowiedział się, jak się nazywała. Ruth Ann Mosley. Miała dziesięć lat i mieszkała w Columbii, w Karolinie Południowej. Przyjechała z rodzicami odwiedzić brata, stacjonującego w bazie wojskowej. Jej życie splotło się z życiem Rufusa Harmsa dopiero po jej śmierci – była mała i lekka, w porównaniu z jego blisko dwoma metrami wzrostu i sto czterdziestoma kilogramami wagi. Zamglony obraz kolby karabinu, którą jeden z żandarmów ugodził go w czaszkę, był ostatnią rzeczą, którą zapamiętał z owego wieczoru. Upadł twarzą w błoto i nigdy nie mógł sobie przypomnieć niczego więcej.

Aż do dziś. Nabiera w płuca wilgotnego powietrza i wygląda na zewnątrz przez na pół otwarte okienko. Nagle przeistacza się w ów rzadki okaz bestii, jaką może stać się więzień, dowiedziawszy się, że cierpi niewinnie.

Do tej pory był przekonany, że zło tkwi w nim samym i zżera go jak nowotwór. Zastanawiał się, czy nie popełnić samobójstwa, żeby wymierzyć sobie karę za odebranie życia innemu człowiekowi, w dodatku dziecku. W odróżnieniu od notorycznych przestępców był jednak głęboko religijny, więc nie mógł świadomie popełnić grzechu targnięcia się na własne życie.

Teraz wie, że decydując się na trwanie w cierpieniu, postąpił słusznie. Bóg pozwolił mu doczekać momentu olśnienia. Z zadziwiającą jasnością umysłu przypomina sobie twarze ludzi, którzy tamtego wieczoru przyszli do jego celi, osaczając go ze wszystkich stron jak wilki. To, co wówczas z nim zrobili, doprowadziło do śmierci Ruth Ann Mosley.

Uświadamia sobie, że dwadzieścia pięć lat straszliwego, dręczącego poczucia winy niemal doszczętnie zrujnowało mu życie. Wie, że teraz przyszedł jego czas – ukarania winnych. Bierze do ręki zniszczony egzemplarz Biblii, który dawno temu dostał od matki, i przyrzeka to Bogu, który nigdy go nie opuścił.

ROZDZIAŁ 1

 

Schody wiodące do gmachu Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych są szerokie i zdają się nie mieć końca. Wspinanie się po nich przywodzi na myśl pokonywanie Olimpu w celu uzyskania audiencji u Zeusa, co w realiach niewiele odbiega od fantazji. Napis nad głównym wejściem głosi: „Wszyscy są równi wobec prawa”.

Począwszy od 1935 roku majestatyczny, czteropiętrowy budynek stanowi miejsce pracy dziewięciu mężczyzn, a od 1981 także przynajmniej jednej kobiety. Wszyscy oni muszą mieć najwyższe kwalifikacje, bowiem pilnują przestrzegania Konstytucji Stanów Zjednoczonych i są jej komentatorami. Mają prawo uznać akt Kongresu za niezgodny z ustawami konstytucyjnymi. Mogą zmusić urzędującego prezydenta do zeznawania w świetle przedstawionych mu taśm i dokumentów, co w rezultacie może go skompromitować i doprowadzić do rezygnacji ze stanowiska. Ojcowie narodu postanowili, że amerykańska władza sądownicza, pod przewodnictwem Sądu Najwyższego, opierając się na ustawodawczej mocy Kongresu i władzy prezydenckiej, decyduje na tych samych prawach co rząd o losach kraju. Jej decyzje są aktami prawnymi woli amerykańskiego społeczeństwa.

Przez marmurowy hall główny Sądu Najwyższego szedł powoli stary mężczyzna. Był osobą, na której barkach spoczywał zaszczytny ciężar tej tradycji. Był wysoki i kościsty, niemal całkiem łysy, i poruszał się z lekka utykając. Przy tym wszystkim prezes Sądu Najwyższego, Harold Ramsey, dysponował energią i niezrównanym umysłem, które kompensowały jego fizyczną kruchość. Był jednym z najwybitniejszych sędziów w państwie, a budynek, w którym się znajdował, stanowił miejsce jego pracy. Media dawno temu ochrzciły gmach mianem Sądu Ramseya. Przewodził Sądowi w sposób rzetelny i stanowczy.

Ramsey westchnął z zadowoleniem. Właśnie rozpoczęła się nowa sesja, a sprawy toczyły się gładko. Był tylko jeden szkopuł: musiał liczyć się ze zdaniem Elizabeth Knight. Była równie inteligentna jak on, i chyba równie twarda. Młoda krew w gronie składającym się ze starych mężczyzn, w dodatku kobieta. Próbował wziąć ją pod swoje skrzydła, żeby nią pokierować, ale okazała upartą niezależność. Zauważył, że paru sędziów Sądu Najwyższego osiągnęło spory stopień zadufania w sobie, kiedy poczuli brak przywództwa – w rezultacie obniżył się ich autorytet. Ramsey postanowił nigdy nie stać się podobnym do nich.

Murphy martwi się o wynik apelacji Chance – powiedział Michael Fiske do Sary Evans. Znajdowali się w jej gabinecie na drugim piętrze Sądu. Michael był wysokim mężczyzną, miał prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, był przystojny i miał harmonijną sylwetkę byłego lekkoatlety. Większość młodych prawników przed zajęciem prestiżowych stanowisk w służbie publicznej, na uczelniach lub w prywatnej praktyce odbywała roczny staż pracy w Sądzie Najwyższym. Michael rozpoczął właśnie bezprecedensowy trzeci rok pracy na stanowisku starszego aplikanta w kancelarii sędziego Thomasa Murphy’ego, słynącego ze swoich liberalnych poglądów.

Michael miał błyskotliwy umysł. Potrafił rozważać równocześnie dziesiątki skomplikowanych scenariuszy rozwoju sytuacji. W Sądzie zajmował się sprawami wagi państwowej, osiągając doskonałe rezultaty. Nie chciał stąd odchodzić. Praca gdziekolwiek indziej go nie interesowała.

Sara była zmartwiona. W czasie poprzedniej sesji Murphy głosował za wzięciem na warsztat sprawy Barbary Chance. Ustalono termin wystąpienia stron i przygotowano opracowanie apelacji. Sara miała dwadzieścia kilka lat, około metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, jej sylwetka była szczupła, choć niepozbawiona delikatnych krągłości. Duże niebieskie oczy w urodziwej twarzy harmonizowały z gęstymi kasztanowatymi włosami, które w lecie jaśniały od słońca. Była starszą aplikantką w kancelarii sędzi Elizabeth Knight.

– Nie rozumiem go. Myślałam, że dąży do tej rozprawy. To jego ulubiony temat. Samotny człowiek przeciw ogromnej, biurokratycznej machinie. Czego on w ogóle chce?

Na tym schodziła większość czasu – tak działała słynna siatka wpływów w Sądzie. Aplikanci krążyli i zabiegali o głosy dla swoich sędziów, jak bezwstydni polityczni agitatorzy. Co nie wypadało sędziom – jawnie starać się o poparcie – nie przynosiło ujmy ich aplikantom. Całość przypominała gigantyczną, niekończącą się rozgrywkę towarzyską, prowadzoną przez dwudziestopięciolatków, dla których była to pierwsza praca. Stawką zaś tej rozgrywki były sprawy wagi państwowej.

– To nie jest tak, że on nie zgadza się ze stanowiskiem Knight, tylko nie ma zamiaru przekazywać tej sprawy w cudze ręce. Brał udział w drugiej wojnie światowej i ma szacunek dla wojska. Jest zdania, że sprawa wymaga szczególnej uwagi. Musisz o tym wiedzieć, kiedy będziesz opracowywała projekt stanowiska Sądu.

Sara skinęła głową z uznaniem. Sprawa Stany Zjednoczone przeciw Chance była jedną z najważniejszych na liście spraw bieżącej sesji. Barbara Chance, szeregowiec w armii, była tyranizowana i zmuszana do utrzymywania stosunków seksualnych z kilkoma z jej przełożonych. Po zakończeniu służby wojskowej pozwała armię o odszkodowanie. Sprawa powoli posuwała się drogą normalnej procedury sądowej, w której Chance przegrywała na każdym etapie, aż w końcu dotarła na próg tego gmachu.

Zgodnie z obowiązującym prawem wojsko nie podlegało zaskarżeniu przez własny personel, ale sędziowie mogli uchylić ten przepis. Sędzia Knight i Sara Evans robiły, co mogły, żeby tak się stało.

Michael wstał i popatrzył z wysoka na Sarę. Za jego namową zgodziła się pracować przez następny rok w Sądzie. Urodziła się na małej farmie w Karolinie Północnej. Studiowała na Uniwersytecie Stanforda. Podobnie jak inni aplikanci, po zakończeniu pracy miała przed sobą obiecującą przyszłość zawodową. Posiadanie w życiorysie praktyki aplikacyjnej w Sądzie Najwyższym stanowiło złoty kluczyk, otwierający drzwi do wielkiej kariery. Świadomość ta wywierała szkodliwy wpływ na niektórych, powodując nadmierny rozrost ich ego, jednakże Michael i Sara potrafili zachować skromność. Stanowiło to jeden z...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • losegirl.htw.pl