[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LILIAN DARCY
Jeszcze
zaświeci słońce
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Paula niemal natychmiast zrozumiała, że podjęła słuszną
decyzję. Przez chwilę zastanawiała się nawet, dlaczego już daw­
no tego nie uczyniła, ale przyjrzawszy się dokładniej swemu
życiu - całym trzydziestu sześciu latom - doszła do wniosku,
że wcześniej ten ruch nie był możliwy. Istniały pewne sprawy,
brakowało czasu. Musiała się zmagać z czymś zupełnie innym,
ale teraz...
Teraz jest w Arizonie.
Wyprostowała się i głęboko odetchnęła pustynnym powie¬
trzem; stała w małym ogródku przed domem, ubrana w luźną
bluzkę i płócienne spodnie. Dzień zapowiada się gorący. Jeszcze
jeden upalny dzień...
Swoją drogą, pomyślała, powinnam przestać stale powtarzać
sobie, że tu panują upały. Tutejsi narzekają na temperaturę do¬
piero od czterdziestu stopni wzwyż! To naprawdę wspaniałe:
rano budzi człowieka przyjemny chłodek, a potem robi się upał,
przy czym w cieniu stale jest rześko. Zupełnie inaczej niż na
środkowym zachodzie.
Całe życie spędziła w Ohio, znosząc obfite opady śniegu
zimą i duszne upały latem, stale na to narzekając i nigdy nie
mogąc się z tym pogodzić. W Arizonie panował o wiele łaska¬
wszy khmat i już zdążyła go polubić. Drzewa w ogródku po¬
kryły się kwiatami i wokół unosił się zapach wytwornych per¬
fum. Delikatny szum fontanny nawadniającej trawnik, przery¬
wany szumem ptasich skrzydeł, stanowił idealny podkład mu¬
zyczny.
6
JESZCZE ZAŚWIECI SŁOŃCE
To właśnie ptaki obudziły ją pierwszego dnia po przyjeździe,
ponad tydzień temu. Były tak maleńkie, a ich skrzydełka poru¬
szały się tak szybko, że robiły wrażenie jakichś nieznanych
owadów. Najpierw chciała je przepędzić ruchem ręki, ale kiedy
przyjrzała im się uważniej, zrezygnowała z tego. Miniaturowe
ptaszki były prześliczne, kolorowe i zwinne; poruszały się
z wdziękiem nakręcanej zabawki. Nagle jeden z nich usiadł
wtedy na jej ramieniu; siedział tak przez kilka sekund, zupełnie
jakby jego obecność była darem, który pragnął jej ofiarować na
powitanie. Odtąd, ilekroć schodziła do ogródka, zastygała
w bezruchu, mając nadzieję, że cud się powtórzy. Teraz też
wstrzymała oddech, wpatrując się w maleńkie niebieskozielone
cudo, które latało nisko, niemal muskając jej stopy.
Kiedy ptaszek poderwał się i poszybował, jakby miał jakiś
bardzo pilny interes do załatwienia, Paula oprzytomniała. Ona
też powinna już iść: dzisiaj zaczyna pracę na pediatrii; umówiła
się przed siódmą. Musi się wprowadzić do swego nowego ga¬
binetu i poznać cały zespół.
Jak na lekarza przystało, nie mogła wyjść z domu bez śnia¬
dania. To przecież najważniejszy posiłek dnia, zwłaszcza jeśli
ktoś ma specjalne powody, by dbać o zdrowie. Połówka grejp¬
fruta, filiżanka kawy bezkofeinowej i miseczka kukurydzianych
płatków z suszonymi owocami powinny wystarczyć.
Wcześniej wzięła prysznic i ubrała się, starannie dobierając
strój. Płótno z lekkim dodatkiem jedwabiu, biel i delikatny od¬
cień beżu. Delikatny makijaż podkreślał jej jasną karnację i zło¬
cisty odcień kasztanowych włosów. Pierwsze wrażenie jest naj¬
ważniejsze, a zamierzała zrobić dobre wrażenie na nowych ko¬
legach. Nikt, widząc jej smukłą sylwetkę, nigdy by nie przy¬
puszczał...
Fala bólu i strachu wypłynęła z ukrycia, ale Paula natych¬
miast odwróciła jej bieg.
Życie jest piękne! Ma teraz ten cudowny dom z ogrodem
i ptakami, ma pracę, którą lubi, a tutaj będzie jej tak samo
JESZCZE ZAŚWIECI SŁOŃCE
7
dobrze jak w Ohio. Znajdzie sobie jakieś hobby, będzie je kul­
tywować, żeby wypełnić czas i mieć dodatkową satysfakcję.
I nie pogrążać się w niepotrzebnych myślach, które do niczego
dobrego nie prowadzą...
Na przykład: wyroby ceramiczne i gra na saksofonie albo
kaligrafia i skoki spadochronowe. Nie, skoki spadochronowe to
zły pomysł. Ale może, jako wolontariusz, pomagać w ogrodzie
zoologicznym na pustyni... Coś zawsze się znajdzie. Życie jest
piękne! Jest naprawdę piękne!
Najlepszym tego dowodem jest przeprowadzka do Arizony.
Kilka miesięcy temu ojciec Pauli wraz ze swą drugą żoną prze¬
szli na emeryturę i przenieśli się na Florydę, pozbawiając Paulę
tym samym jedynego rozsądnego powodu przebywania w Ohio.
Postanowiła następne urodziny spędzić w zupełnie innym miej¬
scu. O reszcie zadecydował przypadek. W styczniu spotkała na
konferencji w Teksasie swojego byłego szefa z czasów, kiedy
rozpoczynała pracę. Brian Javitz po chwili rozmowy powiedział
jej, że poszukuje pediatry do szpitala w Arizonie, gdzie jest
ordynatorem oddziału dziecięcego. Wymienił również nazwisko
swego zastępcy, którym był doktor Max Costain.
Zaangażowano ją natychmiast po krótkiej konferencji tele¬
fonicznej, tak jakby opinia Briana Javitza i przebieg jej dotych¬
czasowego życia zawodowego stanowiły wystarczającą reko¬
mendację. Rozmowa była krótka i bardzo miła, przypominała
raczej pogawędkę towarzyską niż rozmowę kwalifikacyjną,
a Brian dorzucił kilka dodatkowych szczegółów.
- Bardzo chcemy, żebyś do nas przyjechała. Wanda, to zna¬
czy doktor Hunt, która, jak wiesz, jest alergologiem, odchodzi
niedługo na urlop macierzyński i musimy znaleźć zastępstwo.
Jest nas tylko pięcioro, to znaczy razem z tobą...
Dał jej do namysłu dwa miesiące.
- Musiałabym sprzedać dom, złożyć wymówienie, przeka¬
zać moich pacjentów...
- Wszyscy na pewno będą bardzo za tobą tęsknić.
8
JESZCZE ZAŚWIECI SŁOŃCE
- Powiem kolegom, że zmieniam pracę z powodu klimatu,
a nie towarzystwa. Dobrze, Brian, zgadzam się, mogę zacząć
już w marcu.
I tak się stało. W lutym wpadła samolotem na dwa dni do
Zumy, żeby wynająć jakiś dom, zakochała się w tym ogródku
i „ptaszkami" od pierwszego wejrzenia, a resztę formalności
załatwiła faksem i telefonicznie. Wreszcie przybyła do Arizony,
szczęśliwa, choć nieco strudzona trzydniowym prowadzeniem
samochodu.
Podróż trocheja zmęczyła, ale szybka zmiana miejsca, krajo¬
braz przesuwający się za oknem i poczucie, że zostawia za sobą
coś, co zakończyło się właśnie w listopadzie, sprawiały, że czuła
się lekka i szczęśliwa.
Po przyjeździe Brian wraz z żoną zaprosili ją na kolację;
poznała również jego kilkunastoletnie dzieci.
- Chciałbym cię poznać z twoimi kolegami, Maxem, Wandą
i Deborah - rzekł pod koniec posiłku Brian. - Moglibyśmy się
spotkać gdzieś na lunchu.
Zawiesił głos i wykorzystała to, by przerwać:
- Może lepiej odłożymy to na później; zacznę pracować
i wtedy coś sobie zorganizujemy. Skoro doktor Hunt niedługo
ma rodzić, nie mamy wiele czasu.
Tego ranka Brian był z nią umówiony w szpitalu; miał jej
wskazać gabinet i pomóc rozpakować rzeczy. Na początku za¬
mierzała przenieść jedynie książki; potem pomyśli, jak i czym
ozdobić swoje nowe miejsce pracy.
Nagle ogarnęła ją chęć natychmiastowego działania. Ostatni
tydzień spędziła, chodząc po mieście - zwiedziła wszystkie par¬
ki i skwery Zumy - rozmawiając z przypadkowo spotkanymi
ludźmi i sprzedawcami z okolicznych sklepów. Wiedziała, że
powinna zająć się czymś konkretnym. Samotność i brak zajęcia
nie służyły jej.
Ponieważ nie znała drogi i wyjechała z domu za wcześnie,
dotarła do szpitala przed czasem. Czekała ją niemiła nie-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • losegirl.htw.pl