[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Danielle Steel

ANIOŁ JOHNNY

 

Z angielskiego przełożyła: Hanna Baltyn-Karpińska

Tytuł oryginału: JOHNNY ANGEL

 

 

 

 

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych — żywych czy martwych — jest całkowicie przypadkowe.

 

 

Dla anioła Nicky 'ego

Zawsze będę Cię kochać

A Ty zawsze będziesz przy mnie, w sercu

Mama

 

I dla Julie

Która była aniołem Nicky'ego

I moim.

Wiem, że są teraz razem

Szczęśliwi, roześmiani,

Pełni miłości i humoru.

Bardzo, bardzo za Wami tęsknimy,

Ale przecież się spotkamy

Kochająca

D.S.

Rozdział pierwszy

Był słoneczny, gorący dzień w San Dimas, odległym przed-

mieściu Los Angeles. Wielkomiejski szum Hollywoodu i L.A.

pozostawał o lata świetlne stąd. Wydawało się, że miasta nie

ma, a dzieciaki mogą spokojnie cieszyć się normalnym dzieciń-

stwem w normalny, jasny dzień. Zbliżał się koniec szkoły

i dzień rozdania świadectw, na które absolwenci nie mogli się

doczekać.

Johnny Peterson został wybrany do wygłoszenia mowy na

koniec roku w imieniu wszystkich maturzystów. Przez całe

cztery lata był w szkole najlepszym lekkoatletą i kapitanem

drużyny piłkarskiej. Od czterech lat spotykał się też z Becky

Adams. Właśnie stali na schodach, gawędząc z kolegami.

Szczupły, wysoki Johnny pochylał się ku dziewczynie i od

czasu do czasu szukał wzrokiem jej oczu. Mieli swój słodki

sekret, podobnie jak większość młodych ludzi w ich wieku.

Kochali się, od roku sypiali ze sobą i, tak jak przez wszystkie

szkolne lata, byli prawie nierozłączni. Marzyli, choć nie snuli

tych planów na głos, o przyszłym wspólnym życiu. W lipcu,

przed pójściem na studia, Johnny skończy osiemnaście lat,

Becky obchodziła swoje urodziny w maju.

Ciemnobrązowe włosy chłopca połyskiwały w słońcu me-

talicznym, miedzianym połyskiem, podobnie jak jego ciemne,

piwne oczy. Był wysoki, dobrze zbudowany, miał białe zęby

7

i piękny uśmiech. Każdy z jego kolegów chciałby tak wyglądać,

choć niewielu było to dane. Ale poza fantastyczną aparycją

był po prostu świetnym, sympatycznym chłopakiem. Uczył się

dobrze, miał mnóstwo przyjaciół, a gdy nie trenował, w wolnym

czasie pracował na godziny. Jego rodzice, obarczeni trójką

dzieci, nie mieli dość pieniędzy na luksusy i przede wszystkim

walczyli o przetrwanie. I jakoś się to udawało. Tak naprawdę,

Johnny chciałby być w przyszłości piłkarzem, ale mądrze

zadecydował, że pójdzie na studia i zajmie się księgowością.

Pragnął pomagać ojcu, który prowadził niewielką firmę rachun-

kową, choć nie bardzo lubił swoją pracę. Ale Johnny był

geniuszem matematycznym i w księgowości czuł się jak ryba

w wodzie, nie mówiąc o tym, że umiejętności komputerowe

miał w małym palcu. Jego matka była pielęgniarką. Pięć lat

temu zrezygnowała z pracy, żeby zajmować się młodszymi

dziećmi, synem i córką. Siostra Johnny'ego, Charlotte, miała

czternaście lat i właśnie zdała do szkoły średniej, a młodszy

dziewięcioletni Bobby był dzieckiem specjalnej troski.

Rodzina Becky była inna. Dziewczyna miała aż czwórkę

rodzeństwa, a przed dwoma laty, po śmierci ojca, przeżyli

poważny kryzys. Ojciec pracował w branży budowlanej i zginął

w wypadku. Nie pozostawił po sobie grosza. Becky oprócz

szkoły harowała jak wół w aż dwóch dorywczych miejscach

pracy. Żeby przeżyć, potrzebowali każdego grosza, a zarabiała

tylko ona i najstarszy brat. Nie mogła od razu pozwolić sobie

na studia, tak jak Johnny. Musiała jeszcze co najmniej przez

rok pracować na pełnym etacie w sklepie. Istniała nadzieja,

że, potem zacznie się znów uczyć, ale nie zależało jej na

tym aż tak bardzo. Nie przepadała za szkołą. Lubiła pracować

i kochała swoją rodzinę. Była szczęśliwa, że pomaga mamie,

bo pieniądze z ubezpieczenia, wypłacone po śmierci taty,

okazały się żałosną jałmużną. Miłość do Johnny'ego była

jedynym jasnym punktem w jej życiu. Włosy miała tak jasne,

jak Johnny ciemne, a oczy błękitne jak letnie bezchmurne

niebo. Była śliczna i zakochana.

Martwiła się trochę, że Johnny po wyjeździe pozna wiele

innych dziewczyn, ale ufała jego uczuciu. Wszyscy w szkole

uważali ich za idealną parę. Zawsze spędzali wolny czas razem

i zawsze byli szczęśliwi: śmiali się, gadali, żartowali i nigdy

się nie kłócili. Bo poza tym, że stanowili parę, byli także

najlepszymi przyjaciółmi. Dlatego też Becky nie miała zbyt

wielu koleżanek. Cały jej czas pochłaniał Johnny. Rano chodzili

na lekcje i spotykali się wieczorem - po treningach, odrobieniu

szkolnych zadań i po pracy. Rodzice, widząc, jak młodzi bardzo

się potrzebują, zaakceptowali ten układ. Becky i Johnny funk-

cjonowali jak prawdziwe papużki nierozłączki.

Teraz, na schodach, rozmawiano o promocjach i rozdaniu

świadectw. Johnny, w absolutnej tajemnicy, kupił Becky suknię na

bal. Gdyby nie jego pomoc, nie miałaby się w co ubrać. Patrzyła na

niego i w jej oczach, płonących wewnętrznym światłem, odbijały

się cztery cudowne lata wspólnych sekretów, miłości i zaufania.

- Muszę iść, moi drodzy, robota czeka - rzekł z uśmiechem

Johnny.

Pracował w pobliskim tartaku, sortując drewno i tnąc deski.

Robota była ciężka, ale dobrze płatna. Becky była ekspedientką

w sklepie, w którym po szkole miała dostać stałe zajęcie.

Właśnie zrezygnowała ze swej drugiej posady, kelnerki w ka-

wiarni niedaleko szkoły. Wygodniej było pozostać w jednym

miejscu. W czasie weekendów Johnny pracował w biurze ojca;

do tartaku chodził popołudniami po szkole. Miał zamiar za-

trudnić się tu na wakacje w pełnym wymiarze godzin, żeby

zarobić trochę pieniędzy na studia.

- Chodźmy, Becky - powiedział, odciągając dziewczynę od

koleżanek, które wciąż paplały o tym, jakie sukienki włożą za dwa

dni na bal. Dla większości z nich było to ukoronowaniem pewnej

epoki, spełnieniem marzeń. Becky i Johnny odczuwali to podob-

nie, choć może nie tak nerwowo, bo mieli siebie i nie musieli na

gwałt szukać partnera czy partnerki na tak ważną uroczystość. Ich

związek dawał im poczucie bezpieczeństwa. Łatwiej było chodzić

do szkoły, gdy zawsze miało się tak mocne emocjonalne wsparcie.

Becky pożegnała się z dziewczynami, odrzuciła długie włosy

na plecy i poszła za Johnnym do samochodu. On zdążył już

rzucić oba plecaki na tylne siedzenie, a teraz sprawdzał, która

godzina.

- Chcesz odebrać dzieciaki? - zapytał. Lubił pomagać lu-

dziom, kiedy tylko mógł.

- Masz czas? - spytała Becky. Czuła się, jakby od dawna

była żoną Johnny'ego, zresztą miała nadzieję, że pewnego dnia

nią zostanie. O tym też nie mówili głośno, ale wydawało się

to oczywiste. Byli tak zżyci, że rozumieli się bez słów.

- Pewnie, że mam. - Uśmiechnął się do niej i włączył

radio. Mieli te same gusta muzyczne, lubili tych samych

ludzi i te same potrawy. Kibicowała mu, kiedy grał na bois-

ku, a on uwielbiał z nią tańczyć i gadać godzinami przez

telefon. Matka Becky często mówiła, że są jak bliźnięta

syjamskie.

Szkoła, do której chodziło jej młodsze rodzeństwo, była

zaledwie o cztery przecznice dalej i cała czwórka już czekała

na Becky na boisku. Młodzi Adamsowie urządzili wyścig do

samochodu i upchnęli się jakoś na tylnym siedzeniu.

- Cześć, Johnny- chórem powiedzieli chłopcy, a naj-

starszy, dwunastoletni Peter podziękował w imieniu rodzeń-

stwa za podwiezienie. Były to miłe, proste dzieciaki. Mark

miał jedenaście lat, Rachel dziesięć, a Sani siedem. Mimo

że była ich taka roześmiana gromada, wciąż, choć minęły

już dwa lata, tęsknili za zmarłym ojcem. Ich mama ciężko

pracowała i prowadziła dom. Postarzała się przez ten czas

o dziesięć lat i nie słuchała przyjaciółek, które wciąż radziły,

że powinna zacząć się spotykać z innymi mężczyznami-

Uważała, że to głupie i stale odpowiadała, że nie ma czasu.

Ale nie chodziło jedynie o to i Becky świetnie rozumiała

matkę, która kochała w życiu tylko jednego mężczyznę,

jej ojca. Myśl o innych napawała ją wstrętem. Chodzili ze

sobą, podobnie jak Becky z Johnnym, od pierwszej klasy

szkoły średniej.

Johnny podrzucił dzieciaki do domu, a Becky pocałowała

na pożegnanie. Pomachał im, odjeżdżając na pełnym ga-

ie Becky zapędziła rodzeństwo do kuchni. Przed wyjściem

do pracy zdążyła naszykować wszystkim picie i kanapki.

Matka miała wrócić za dwie godziny. Pracowała w pobliskim

salonie piękności. Sama była bardzo ładną kobietą, tylko

życie jej nie rozpieszczało. Nigdy sobie nie wyobrażała, że

może zostać czterdziestoletnią wdową obarczoną pięciorgiem

dzieci.

Johnny przyjechał ponownie po czterech godzinach, zmę-

czony, ale szczęśliwy. Został na chwilę i przekąsił coś z Becky,

pogadał z jej matką i około wpół do dziesiątej wieczorem

zaczął się zbierać do domu. Jego dni były długie i szczelnie

wypełnione.

- Aż trudno uwierzyć, że to już matura- powiedziała

Pam Adams, potrząsając głową i patrząc z uśmiechem na

dryblasa, który podnosił się z kuchennego krzesła. — A jesz-

cze niedawno obydwoje mieliście po pięć lat i bawiliście się

w piaskownicy.

W pierwszej klasie szkoły średniej Johnny grał w koszyków-

kę i był w tym dobry. Z czasem przerzucił się na futbol

i bieganie, więc mnóstwo czasu poświęcał na treningi. Pam

była dumna z dobrego, sympatycznego chłopaka córki. Miała

nadzieję, że pewnego dnia ożeni się z Becky i będzie żył dłużej

niż jej nieszczęsny mąż. Lata spędzone z Mikiem były dla niej

zresztą bardzo szczęśliwe i nie żałowała ani jednej wspólnej

chwili, jedynie jego nagłego odejścia.

- Dziękuję, że zafundowałeś Becky kwiaty i sukienkę -

Powiedziała miękko. Była jedyną osobą dopuszczoną do sek-

retu, bo Johnny nie powiedział o tym nawet matce i ojcu.

- Świetnie w niej wygląda. - Czuł się zawstydzony wyrazem

8 ębokiej wdzięczności, jaki ujrzał w oczach matki Becky. -

N*balu będzie super.

świ" (Tam nadzie-Ję' Ja itata Becky zaręczyliśmy się po rozdaniu

ladectw- powiedziała Pam z nostalgią, choć bez aluzji.

11

10

 

Było oczywiste, że jej córka i Johnny są jak dwie połówki

jabłka, z pierścionkiem czy bez.

- Do jutra. - Becky odprowadziła go za próg. Jeszcze przez

parę minut rozmawiali, stojąc przy samochodzie, a na koniec

objął ją i pocałował. W pocałunku tym była cała siła i namięt-

ność młodości, tak że gdy ich usta się oderwały, Becky była

bez tchu.

- Leć, zanim zawlokę cię w krzaki - zachichotała, a jej

figlarny uśmiech sprawił, że serce Johnny'ego zadrżało, jak

tysiące razy przedtem.

- Odpowiada mi ta propozycja, tylko twoja mama może się

pogniewać - zażartował.

Rodzice obojga nie wiedzieli, jak daleko zaszły między

nimi sprawy, choć matki domyślały się wszystkiego. Pam

jeden raz rozmawiała na ten temat z Becky i przestrzegała,

by dziewczyna była ostrożna. Oboje więc byli ostrożni, Becky

nie chciała zachodzić w ciążę przed ślubem, a do ślubu trzeba

poczekać ładne parę lat. Johnny miał się dalej uczyć, a ona

pracować. Nie spieszyli się.

- Zadzwonię później - obiecał i wskoczył do wozu. Wie-

dział, że matka na niego czeka z kolacją, choć on już jadł

u Becky. Nie zadawano już żadnych lekcji do odrabiania, więc

mógł -jeśli sytuacja będzie sprzyjać - poświęcić trochę czasu

na relaks z ojcem i rodzeństwem.

Johnny mieszkał zaledwie kilka kilometrów od domu Becky,

toteż dojechał w pięć minut. Zaparkował za samochodem ojca

i zamierzał wejść kuchennymi drzwiami, gdy zobaczył na

podwórku swoją siostrę Charlotte. Rzucała piłką do kosza

podobnie jak on sam przed laty. Była niebieskooką blondynką,

podobną do ich matki, a także trochę do Becky. Miała na sobie

szorty i wojskowy podkoszulek. Wysoka jak na swój wiek,

długonoga i bardzo ładna, nie przywiązywała do swojego

wyglądu specjalnej wagi. Charlotte interesował tylko i wyłącz-

nie sport. Jadła, spała, śniła i mówiła, a wszystkie te czynności

wypełniały bez reszty baseball latem, a koszykówka i futbol

zimą. Charlotte grała we wszystkich możliwych drużynach

i była ideałem lekkoatletki.

- Cześć, Charlie, jak leci? - zapytał, chwytając piłkę w locie.

Zawsze go bawiło, że siostra potrafi podawać jak mężczyzna.

Miała niezwykły talent do uprawiania sportów.

- W porzo. - Obejrzała się przez ramię, złapała piłkę i za-

liczyła kolejnego kosza. Johnny dostrzegł jednak, że w oczach

ma smutek.

- Co jest? - Objął ją ramieniem, a ona przytuliła się do

niego. Czuł niemal namacalnie, jak emanuje z niej przygnę-

bienie. Wydawała się poważna jak na swój wiek, może przez

ten wysoki wzrost. Była także nad wiek mądra i inteligentna.

- Nic.

- Tata w domu?

Nie było potrzeby pytać, skoro na podjeździe stał samochód.

Johnny wiedział, co gryzie siostrę. Nie była to żadna rewelacja,

ale wciąż, po latach, bolesna zadra.

- Tak.

Zaczęła drybling. Johnny przyglądał się przez chwilę, po

czym odebrał jej piłkę. Grali razem, na zmianę wrzucając do

kosza. Nie zdawał sobie sprawy, że jest w tym aż tak dobra.

Powinna się urodzić chłopakiem, zresztą sama żałowała, że

nim nie jest. Chodziła na wszystkie jego mecze i kibicowała

jak szalona. Johnny był jej absolutnym ideałem.

Po dziesięciu minutach gry wszedł do domu. Matka stała

przy kuchni, wycierając naczynia. Bobby siedział przy stole

i obserwował ją, a ojciec oglądał telewizję w pokoju.

- Cześć, mamo. - Johnny cmoknął matkę w czubek głowy,

a ona odpowiedziała mu uśmiechem. Alice Peterson uwielbiała

swoje dzieci. Dzień narodzin Johnny'ego był najszczęśliwszym

dniem w jej życiu i zawsze o tym myślała, gdy na niego patrzyła.

- Cześć, kochanie. Miałeś dobry dzień? - Oczy błyszczały

jej miłością, jak co wieczór, gdy wracał do domu.

- W porządku. W poniedziałek jest promocja, a bal za

dwa dni.

n

13

 

Alice zaśmiała się na te słowa, a Bobby popatrzył na niego.

- Doprawdy? Myślisz, że mogłabym zapomnieć? A co u Be-

cky? - Koniec szkoły był od miesięcy stałym tematem domo-

wych rozmów.

- Dobrze. - Johnny podszedł do młodszego brata, który

uśmiechnął się do niego. - Cześć, młody, jak leci?

Bobby nic nie odpowiedział, tylko z zadowoleniem potrząsnął

głową, gdy Johnny zmierzwił mu włosy.

Johnny zawsze dużo z nim rozmawiał - opowiadał mu szcze-

gółowo, co robił w ciągu dnia, i wypytywał, co porabiał bra-

ciszek. Tylko że Bobby od pięciu lat nie wypowiedział ani

słowa. Był to skutek wypadku. Jechał z ojcem przez most,...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • losegirl.htw.pl