[ Pobierz całość w formacie PDF ]

BARBARA DAWSON SMITH

WENUSPODZIĘKOWANIA

Jak zawsze składam podziękowania Jennifer Enderlin, nadzwy­czajnej pani redaktor, za to, że wierzyła w tę książkę i uczyniła ją jeszcze lepszą.

Dziękuję Helen Breitwieser za ogromne poparcie, jakiego udziela mojej pracy.

A także moim nieustraszonym i niezrównanym krytykom, Susan Wiggs, Berty Taylor Gyenes, Christinie Dodd i Joyce Bell, za doskonałe rady, pomysły, wsparcie i, przede wszystkim, przyjaźń.

1

Londyn, 1822

Da jej nauczkę, której nigdy nie zapomni. Ukryty pod gałęziami wielkiego platanu, przyglądał się jej domowi, który wcale nie przypominał na lupanaru. Usytuowany w cichej uliczce, nie odróżniał się niczym od okolicznych budynków z szarego kamienia. Deszcz bębnił w wysokie okna i spływał strugami po smukłych kolumnach przed wejściem. Trzy granitowe stopnie prowadziły do dyskretnych białych drzwi ozdobionych mosiężną kołatką. Od czasu do czasu na tle koronkowych firanek pojawiały się cienie ludzi, poruszających się we wnętrzu domu.

Zgodnie z informacjami jego szpiega, ladacznice powinny teraz jeść kolację. Okna na piętrze były ciemne, zakryte grubymi zasłonami, tylko w jednym pokoju paliły się świece.

W jej pokoju.

Pożerała go żądza czynu. Nie chciał, by ktokolwiek był świadkiem ich spotkania. Zaczai się w jej buduarze i wykorzysta element zaskoczenia...

Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę domu. Krople deszczu spływały z jego kaptura i peleryny. Pustą ulicą przejechał jakiś powóz, stukając kołami w wilgotny bruk i pobrzękując uprzężą. Odwrócił głowę i wszedł szybko między stajnie na tyłach domostw.

W wąskim przejściu zalegały ciemności, powietrze przesycone było zapachem nawozu i końskiego potu. Przy trzecim domu znalazł wreszcie wejście dla służby, ukryte za prostymi drew­nianymi drzwiami.

Bez trudu dostał się do środka. Przez chwilę stał nieruchomo w ciemnym korytarzu, próbując odnaleźć właściwy kierunek. Owionął go delikatny orientalny aromat, świadectwo dekadenc­kich przyjemności, jakim folgowano w tym domu. Z dala dobiegały odgłosy gotowania, brzęk talerzy, śmiech jakiejś kobiety i narzekanie drugiej. Po lewej stronie otwierał się korytarz, prowadzący najwyraźniej do kuchni, bo dochodził stamtąd zapach gotowanej kapusty i smażonej ryby. Drzwi po prawej stronie wychodziły na klatkę schodową. Wybrał tę drogę i powoli wspinał się po nieoświetlonych stopniach.

Ściany korytarza na pierwszym piętrze ozdobione były nie­skromnymi obrazami. Złoty blask świec wabił go do otwartych drzwi na końcu przejścia.

Przyspieszył kroku. Postanowił, że zaskoczy ją, kiedy wróci z kolacji. Położy kres jej planom raz na zawsze.

Kiedy doszedł do drzwi, stanął jak wryty.

Była tutaj.

Jego ofiara siedziała przy toaletce, na stołeczku ozdobionym złotymi frędzlami. Trzaskanie ognia w kominku musiało za­głuszyć kroki, nie zauważyła bowiem jego obecności. A może była zbyt pochłonięta czesaniem włosów.

Wyglądała młodo, na jakieś osiemnaście lat. Jej wiek nie miał jednak większego znaczenia; z pewnością niemoralna profesja czyniła ją wystarczająco dojrzałą. I podobnie jak inne kobiety jej pokroju, panna Isabel Darling doskonale wiedziała, jak radzić sobie z mężczyznami.

Ale tym razem miała wreszcie trafić na godnego przeciwnika.

Podziwiała swe odbicie w owalnym lustrze, przechylała głowę, przymykała oczy, jakby zachwycona własną urodą. Pukle gęstych kasztanowych włosów, przeplatanych rudawymi kosmykami, opa­dały jej aż do talii. Każdy ruch szczotki unosił je lekko i odsłaniał przed nim kuszące krągłości ciała, okryte tylko jedwabną koszulą.

Nie mógł nie zareagować na ten widok. Krew poczęła szybciej krążyć w jego żyłach, czuł przyjemne ciepło w lędźwiach. Ogarnęło go nagle ogromne pożądanie, miał ochotę zapomnieć o swej misji i skorzystać z usług tej ladacznicy, oddać się bez reszty rozkoszy.

Do diabła z nią!

Zacisnął dłonie w pięści i wszedł do buduaru. Gruby gęsty dywan tłumił odgłos jego kroków. W otwartych drzwiach na­przeciwko widział wnętrze pokoju zdominowanego przez wielkie łóżko z baldachimem, złotymi zdobieniami i lustrem umocowa­nym w górnej jego części. Łóżko, na którym świadczyła usługi klientom.

Stanął tuż za jej plecami. Jego dłonie, odziane w cienkie rękawiczki z cielęcej skóry, dotknęły jej ramion, palce zagłębiły się lekko w ciele, delikatnym, ciepłym i miękkim jak u dziecka.

Zastygła w bezruchu, z ręką wzniesioną ku głowie. Spojrzała na jego odbicie w lustrze. On także patrzył w jej szeroko otwarte, brązowe oczy, obwiedzione zasłoną gęstych rzęs.

Zachłysnęła się ze strachu, zadrżała na całym ciele. Mimowol­nie pochylił się nad nią, zauroczony widokiem jej piersi. Choć pewnie trafiłby za to do piekła, chciał jej posmakować...

Z dzikim krzykiem obróciła się na krześle i uderzyła go w pierś ciężką szczotką do włosów. Krzywiąc twarz w grymasie wściekłości, zamierzyła się do kolejnego ciosu.

Pochwycił jej rękę w nadgarstku.

- Nie robiłbym tego, panno Darling.

- Kim pan jest? Kto pana tutaj wpuścił?

- Sam się wpuściłem.

Próbowała wyrwać rękę z jego uścisku.

- Proszę stąd wyjść. Zanim zacznę krzyczeć.

- Proszę bardzo, niech pani krzyczy. I tak nikt nic nie usłyszy.

Wyczuwał przerażanie dziewczyny. Widział je w jej unoszą­cych się chrapach i drżących ustach. Napawał się władzą, jaką miał teraz nad nią. Wystarczyło jedno mocne szarpnięcie, a zła­małby jej delikatną kość. Mógłby ukarać ją za to, co zrobiła. Za to, co zamierzała zrobić.

Wyjął szczotkę z jej dłoni i położył ją na toaletce. Potem opuścił ręce na ramiona dziewczyny i wymruczał jej do ucha:

- Nie traktuje się gości w ten sposób. To przeszkadza w interesach.

Isabel Darling odsunęła się od niego zdumiona i gwałtownie zamrugała.

- Nie wiem, kim pan jest, ale ja pana tutaj nie zapraszałam. Ten dom jest zamknięty.

- Nie dla księcia Lynwood.

- Książę...? - Zmierzyła go wzrokiem, przyglądała się otwar­cie jego ubraniu, białemu fularowi, pelerynie, irchowym spod­niom i wysokim butom z polerowanej skóry. Potrząsnęła lekko głową.

- Jest pan za młody na księcia Lynwood. Zbyt... zbyt...

- Cywilizowany - dokończył z nutką szyderstwa w głosie. Nie mogła nawet przypuszczać, jak bardzo ten mężczyzna różni się od swego ojca. Wciąż przyglądała mu się uważnie.

- Pan jest synem Lynwooda - powiedziała wreszcie powoli. - Nazywa się pan Justin Culver. Hrabia Kern.

Uniósł brwi w szyderczym grymasie podziwu.

- Widzę, że przeprowadziła pani staranny wywiad.

Isabel odwróciła się ponownie do lustra i zręcznie zwinęła włosy w luźny kok, a potem upięła go szylkretowymi spinkami. Ta prosta czynność ujęła go swą kobiecością. Żądza i poczucie obowiązku walczyły w jego duszy o pierwszeństwo.

- Proszę odejść - powiedziała. - Ta sprawa dotyczy pańskiego ojca.

- Nie, dotyczy mnie. Mój ojciec jest niedysponowany i ja zajmuję się wszystkimi jego sprawami.

- To bardzo delikatna kwestia - odparła Isabel, kładąc dłonie na toaletce. - Poczekam z nią do czasu, gdy będę mogła roz­mawiać z księciem osobiście.

- Nie. Załatwimy to teraz.

- Niestety muszę nalegać na...

- Niech pani sobie nalega, na co zechce, panno Darling. To i tak w niczym pani nie pomoże - przerwał jej Kern stanowczym tonem. - Czytałem te sfabrykowane wspomnienia, przynajmniej tę część, którą przesłała pani mojemu ojcu.

Kern wpatrywał się w nią z gniewem, ona jednak odpowiedziała mu równie zimnym i nieustępliwym spojrzeniem.

- Zawsze otwiera pan listy opatrzone napisem „Sprawa osobista. Poufne”? Nie jest to powód do dumy. - Odwróciła się i ponownie zajęła włosami. - A teraz proszę stąd wyjść.

Kern zacisnął pięści, starając się zapanować nad falą gniewu, która wzbierała w jego piersiach. Ta kobieta nigdy nie zobaczy jego ojca. Ani nikt spoza jego rodziny.

Pochylił się nad nią i spojrzał w odbicie jej oczu w lustrze.

- Będzie pani załatwiać to ze mną i tylko ze mną - rzekł przez zaciśnięte zęby. - Założę się, że nie brała pani tego pod uwagę, kiedy układa ten swój nikczemny spisek.

Przez chwilę Isabel Darling wpatrywała się z zaskoczeniem w odbicie intruza, otoczona aurą skrzywdzonej niewinności. Potem jednak na jej ustach pojawił się pobłażliwy uśmiech.

Podniosła się powoli ze stołka, drobna kobieta, sięgająca mu ledwie do ramienia. Kiedy przechadzała się po pokoju, kołysała zmysłowo biodrami, nieświadoma nawet wrażenia, jakie robi to na lordzie Kern. Jedwabna koszula nie odsłaniała tak wiele, jak by oczekiwał. Mimo to Isabel Darling była ucieleśnieniem męskich fantazji.

Jego fantazji.

- Proszę więc mówić, z czym pan tutaj przyszedł - mruknęła.

- Jest pani w posiadaniu obscenicznego tekstu, który opisuje między innymi mojego ojca. Jeśli ośmieli się go pani opub­likować, oskarżę panią o zniesławienie.

- Proszę w takim razie udowodnić, że te wspomnienia są fałszywe. Byłby to zapewne bardzo ciekawy proces.

Stał nieruchomo, rozwścieczony jej zuchwalstwem i świado­mością, że w gruncie rzeczy ta kobieta ma rację. Isabel Darling mogła zbrukać jego dobre imię, wystawić ojca na pośmiewisko, narazić rodzinę na plotki i ostracyzm. W dodatku jej propozycja nadeszła w najmniej odpowiednim czasie.

- Książę wykorzystał moją matkę - mówiła dalej panna Darling, podnosząc z sofy boa z różowych piór i bawiąc się nim od niechcenia. - Wszyscy dowiedzą się o jego nikczemnym postępku. Chyba że spełni pan moją prośbę.

- Prośbę?! - Lord Kern roześmiał się chrapliwie. - Szantaż, oto właściwe słowo.

- Czyżby? - Postukała się palcem wskazującym w brodę. - Hmm... Ja nazwałabym to po prostu sprawiedliwością.

- Sprawiedliwością? Chce pani wymóc na moim ojcu, by łożył na panią, by przedstawiał panią jako prawdziwą damę, by wprowadził bękarta ladacznicy do towarzystwa. Patrzyła mu śmiało w oczy, bezwstydna.

- Tak.

Lord Kern przechadzał się nerwowo po pokoju, myśląc z odrazą o upadku, którego świadectwem był ten dom, o bólu złamanego życia, stygmacie degradacji i hańby.

- To absurdalne. Pani nie ma żadnego wychowania. Pani nie przystaje do dobrze wychowanego towarzystwa.

- Nie jest to bardziej absurdalne niż obecność pańskiego ojca na dworze królewskim, gdzie udaje uczciwego i godnego szacun­ku człowieka.

- W żyłach księcia Lynwood płynie królewska krew.

- A chuć rozpustnika płynie w jego... - Zamilkła skromnie. - Cóż, pan dobrze wie w czym.

Jej oburzenie i pełne wyrzutu słowa wprawiały go w jeszcze większy gniew. Zachowywała się tak, jakby to ona - a raczej jej matka - została skrzywdzona. Machnął ręką.

- Pani matka była dziwką. Robiła to, za co płaci się dziwkom. Isabel Darling zbladła, ale nadal trzymała dumnie uniesioną głowę. Jej drobne białe palce skubały nerwowo różowe boa.

- A kto płaci panu za to, że jest pan zarozumiałym snobem?

- Bardzo zabawne. Ile złota kosztuje pani milczenie?

- Nie chcę pańskich pieniędzy. Wystarczy mi tylko wprowa­dzenie do towarzystwa.

- Żeby mogła pani oszukać jakiegoś biedaka i zaciągnąć go do ołtarza? Nie ma mowy.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Lord Kern miał wrażenie, że za jej bezczelnym spojrzeniem kryje się jakiś głębszy cel, sekret, którego nie mógł poznać.

- Dlaczego miałabym nie wyjść dobrze za mąż? - spytała, wzruszając ramionami. - Chcę życia, którego odmówiono mojej matce. Została uwiedziona przez księcia Lynwooda, a potem porzucona na pastwę losu.

- Melodramatyczna bzdura. - Lord Kern machnął ręką z lek­ceważeniem. - Szybko zajęła się następnym klientem. Jestem pewien, że usługiwała całej armii mężczyzn w tym samym czasie, kiedy była związana z moim ojcem.

Isabel Darling odwróciła na moment wzrok, a on na chwilę zatriumfował, zrozumiał bowiem, że się nie pomylił. Byli wtedy inni mężczyźni. Wielu mężczyzn. Z pewnością wiedziała o nich wszystkich, przeczytawszy wspomnienia swojej matki.

A ilu mężczyzn zadowoliła Isabel Darling? Ilu klientów dotykało tego wspaniałego ciała? Ilu dzieliło z nią łoże?

I dlaczego, na miłość Boską, on chciał robić to samo?

Podszedł do niej powoli.

- Proszę nie udawać, że nic pani o tym nie wie, panno Darling. Wy wszystkie jesteście takie same. Zabawiacie każdego, kto gotów jest zapłacić odpowiednią cenę.

- Czyżby? Żadna kwota nie przekonałaby mnie do tego, żeby zadawać się z panem.

- Załóżmy, że zgodziłbym się łożyć na panią i wprowadzić panią do towarzystwa. Co dałaby mi pani w zamian?

Isabel otworzyła szerzej oczy, kiedy stanął tuż przed nią. Nie zauważyła nawet, że różowe boa wyśliznęło się z jej palców i opadło na podłogę. Zdawało się, że powietrze przesycone jest dziwnym napięciem, jakby przed chwilą uderzył piorun. Lord Kern przyszedł tutaj, spodziewając się ujrzeć jakąś podstarzałą ladacznicę o prostackiej urodzie, a nie tę filigranową dziewczynę o ciemnych oczach i delikatnych rysach. Choć był na nią wściekły, musiał przyznać, że nie brak jej odwagi. Nie prze­straszyła się go.

Jego ciało płonęło pożądaniem. Mimo to trzymał ręce przy sobie, nawet gdy zatrzepotała lekko rzęsami, jakby gotowa była się poddać. Miała delikatne wilgotne usta; lekko rozchylone wargi odsłaniały perliście białe zęby.

Nigdy dotąd Kern nie składał podobnych propozycji zwykłej prostytutce, jednak ona pozbawiała go niemal kontroli nad własnym ciałem. Pochylił się nad nią i palcem uniósł lekko jej brodę.

- Czarodziejko - mruczał. - Źle to rozegrałaś. Byłoby znacz nie lepiej, gdybyś szukała mojej protekcji.

W brązowych oczach Isabel pojawiły się złote iskierki. Czuł, że dziewczyna drży niczym klacz wietrząca nadejście ogiera. Potem odwróciła się raptownie na pięcie i wycofała.

Stanęła za złoconym krzesłem. Jej dumnie uniesiona głowa wyrażała gniew i pogardę, Isabel odezwała się jednak zupełnie spokojnym głosem:

- Jest pan równie odrażający jak pański ojciec. Wprowadzi mnie pan do towarzystwa albo opublikuję te wspomnienia w przeciągu miesiąca.

Kern zazgrzytał zębami. Jakże był głupi, pozwalając omamić się jej czarom. Gdyby świat dowiedział się o niecnych postępkach jego ojca, czekałyby ich naprawdę trudne chwile. Skandal dotknąłby całej rodziny, łącznie z jego narzeczoną, naiwną lady Helen Jeffries. Kto wie, być może zniweczyłoby to nawet ich małżeńskie plany.

Mimo to nie mógł przystać na ten szantaż. Postąpiłby wbrew wszystkim zasadom, którymi kierował się do tej pory.

Powoli zbliżał się do Isabel Darling. Ta stała mężnie w miej­scu, niczym męczennik czekający na nadejście lwa. Nie jak amoralna ladacznica. Fizyczne piękno maskowało tylko brzy­dotę jej charakteru.

Tym razem trzymał na wodzy wściekłość. Otoczył dłońmi jej delikatną szyję. Przez cienkie rękawiczki czuł delikatne bicie jej pulsu.

- Prowadzi pani niebezpieczną grę, panno Darling. Ale będzie pani musiała znaleźć sobie inną ofiarę.

- Nie ośmieli się pan odmówić - odrzekła, zniżając glos.

- Wręcz przeciwnie. - Zmierzył ją pogardliwym spojrze­niem. - Łatwiej byłoby uczynić damę z trędowatego niż z pani.

Z jej ust wyrwał się gniewny syk. Mimo to patrzyła mu śmiało w oczy, jakby nie czuła się wcale dotknięta tą obelgą. Nawet teraz nie mógł przestać myśleć o jej delikatnym ciele. Choć czuł odrazę do samego siebie, miał ochotę przewrócić ją teraz na podłogę i wziąć to, co sprzedawała innym mężczyznom...

- No, no... - dobiegł od drzwi modulowany kobiecy głos. - Jakaż to czarująca scena.

Oskarżycielski ton przywołał Isabel do rzeczywistości. Od­wróciła się tak gwałtownie, że pokój zawirował jej przed oczami. A może był to efekt zbyt długiego wpatrywania się w bezlitosne zielone oczy lorda Kern. Przez krótką chwilę była sparaliżowana jego obecnością, zapachem deszczu zmieszanym z niebezpiecz­nym aromatem mężczyzny.

Tymczasem on, wcielenie arogancji, odwrócił się spokojnie w stronę nieoczekiwanego gościa, jakby przed chwilą nie oplótł palców wokół gardła Isabel. Wciąż czuła ucisk tych dłoni, silnych i groźnych, zdolnych odebrać jej życie. Tłumiąc drżenie, patrzyła, jak Callie swobodnym krokiem wchodzi do buduaru.

Kołysząc przesadnie biodrami, kobieta starała się zwrócić uwagę na swą wspaniałą figurę. Jak dotąd, czas był łaskawy dla Callandry Hughes; jej twarz znaczyły tylko nieliczne zmarszczki, w bujnych blond włosach nie było widać ani śladu siwizny. Uwielbiała mężczyzn - a raczej uwielbiała, kiedy ci poświęcali jej uwagę.

Powoli ściągała koronkową chustę okrywającą głęboko wycięty dekolt sukni, zamieniając tę czynność w prawdziwy spektakl, niczym śpiewaczka operowa.

- Wstydź się, Isabel - zamruczała zmysłowo, nie odrywając spojrzenia błękitnych oczu od lorda Kern. - Nie powinnaś zatrzymywać takiego przystojnego ogiera tylko dla siebie.

Isabel zesztywniała z oburzenia.

- To prywatna rozmowa.

- O, jestem tego pewna. - Callie przysunęła się do lorda Kern i pochyliła lekko, by ten mógł lepiej przyjrzeć się jej piersiom. - Kim pan jest?

Kern zignorował jej pytanie.

- Pani wybaczy, właśnie wychodziłem.

- Tak szybko? - Callie wydęła lekko usta i wzięła go pod rękę. - Być może wolałby pan towarzystwo kobiety, która wie nieco więcej o tym, jak zadowolić prawdziwego mężczyznę...

- Ciociu Callie - przerwała jej Isabel. - Chciałabym omówić z tobą pewną ważną sprawę.

- Później...

- Teraz. Mój gość sam znajdzie drogę do wyjścia.

Callie wykrzywiła pełne, zmysłowe usta w grymasie złości niczym dziecko, któremu odebrano zabawkę, wypuściła jednak ramię Kerna. Arystokrata ukłonił się sztywno obu kobietom. Jego spojrzenie przeszyło na moment Isabel, ta zaś poczuła znów ten dziwny ucisk w żołądku. Kern niepokoił ją od samego początku, odkąd ujrzała jego odbicie w lustrze i omal nie zemdlała z przeraże­nia. Nie oglądając się więcej za siebie, lord wyszedł z pokoju.

Łatwiej byłoby uczynić damą z trędowatego niż z pani.

Isabel zacisnęła dłoń na buteleczce z perfumami, jakby chciała cisnąć nią w jego plecy. Z wściekłością myślała o tym, jak ją potraktował, jakby była robakiem, którego może rozgnieść swą elegancko obutą stopą. Niech sobie myśli, że poluje na posag, szuka przygody. Był tylko bogatym snobem, uważał, że jest przez to lepszy od tych, którym mniej się w życiu poszczęściło.

Być może uważał ich sprawę za zakończoną ale w takim razie czekała go jeszcze przykra niespodzianka.

- Więc - przemówiła Callie, odciągając uwagę Isabel od pustych drzwi. - Cóż to za ważna sprawa, którą musisz ze mną przedyskutować?

Isabel próbowała powstrzymać rumieniec wstydu, który wy­pływał na jej policzki.

- Nie ma żadnej ważnej sprawy. Nie chciałam tylko, żebyś z nim wyszła.

- Rozumiem. - Callie zamyśliła się na moment i podeszła bliżej do Isabel. - Więc mała dziewczynka Aurory ma wreszcie swojego przyjaciela. Kim on jest?

- To arogancki bubek i snob, oto, kim jest. Callie uniosła idealnie wyregulowane brwi.

- Cóż, czy nie są nimi wszyscy mężczyźni? - Zbliżyła się do toaletki i zaczęła poprawiać swe złote loki, obserwując jednocześnie odbicie Isabel w lustrze. - Zastanawiałam się, dlaczego ostatnio jesteś taka skryta. Teraz już wiem. Wreszcie znalazłaś sobie adoratora.

Isabel próbowała się jakoś wytłumaczyć.

- Jego ojciec...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • losegirl.htw.pl