[ Pobierz całość w formacie PDF ]

PLATYNOWY BLONDYN

Matylda nie miała najmniejszych wątpliwości, że ten ostatni pokaz chamstwa w wykonaniu jej ojca zasługuje na surową karę, i kiedy siedziała jedząc okropną rybę z frytkami, nie zwracając uwagi na telewizor, rozważała najrozmaitsze możliwości. Zanim położyła się spać, podjęła decyzję.

Nazajutrz rano wstała bardzo wcześnie, poszła do łazienki i zamknęła drzwi na klucz. Jak już wiemy, włosy pani Piołunowej były farbowane na platynowo i bardzo przypominały kolorem rajstopy linoskoczek występujących w cyrku. Prawdziwe farbowanie u fryzjera odbywało się dwa razy do roku, ale raz na miesiąc pani Piołunowa rozjaśniała sobie włosy sama, płucząc je nad umywalką czymś, co się nazywało PLATYNOWOBLOND BARDZO SILNA FARBA DO WŁOSÓW. Specyfik ten służył także do farbowania brązowych odrostów. Butelka PLATYNOWOBLOND BARDZO SILNEJ FARBY DO WŁOSÓW była trzymana w szafce w łazience. Pod nazwą farby na etykiecie widniały słowa: „Uwaga, perhydroł. Trzymać z dala od dzieci". Matylda czytała to wiele razy.

Jej ojciec miał bujną czuprynę czarnych włosów, którą

53

rozdzielał na środku przedziałkiem i z której był bardzo dumny. „Dobre, zdrowe włosy — lubił mawiać. — To znaczy, że pod spodem jest dobry, zdrowy mózg".

—  Tak jak u Szekspira — powiedziała kiedyś Matylda.

—  Jak u kogo?

—  U Szekspira, tato.                                 s       >

—  Łebski facet?

—  Bardzo, tato.                              i>       T

—  I miał mnóstwo włosów, tak?

—  Był łysy, tato.

—  Lepiej się zamknij — odwarknął ojciec.        fciM Ale pan Piołun miał włosy mocne i błyszczące, a przynajmniej tak mu się wydawało, ponieważ każdego ranka wcierał w nie spore ilości specyfiku o nazwie PŁYN DO WŁOSÓW — OLEJEK Z FIOŁKÓW. Butelka tej śmier-

 

54

 

dzącej fioletowej mikstury zawsze stała obok szczoteczek do zębów na półce nad umywalką i codziennie rano po goleniu odbywało się gwałtowne wmasowywanie OLEJKU Z FIOŁKÓW w skórę na głowie. Tym masażom zawsze towarzyszyły głośne postękiwania pana Piołuna i westchnienia w stylu: ,,Ooo, jak przyjemnie! Wmasuję to w same cebulki!" Matylda słyszała te westchnienia w swoim pokoju po drugiej stronie korytarza.

Teraz, nie niepokojona przez nikogo tak wcześnie rano w łazience, odkręciła butelkę ojcowskiego OLEJKU Z FIOŁKÓW i wylała trzy czwarte jej zawartości do umywalki. Następnie wypełniła butelkę matczyną PLA-TYNOWOBLOND BARDZO SILNĄ FARBĄ. Rozsądnie pozostawiła w butelce dość płynu do włosów ojca i kiedy porządnie nią wstrząsnęła, wszystko nabrało fio-

55

'.

letowego koloru. Potem postawiła butelkę z powrotem na półeczce, pamiętając o schowaniu specyfiku matki w szafce.

Przy śniadaniu siedziała bez słowa za stołem w jadalni i jadła płatki kukurydziane. Jej brat zajął miejsce naprzeciw niej, plecami do drzwi, i pochłaniał kawały chleba grubo posmarowane masłem z orzeszków ziemnych i dżemem truskawkowym. Matka, ukryta za rogiem w kuchni, robiła śniadanie mężowi, na które musiały się składać dwa jajka sadzone na grzankach, trzy parówki, trzy plastry boczku i trochę smażonych pomidorów.

Do pokoju głośno wkroczył pan Piołun. Nie potrafił po cichu wejść do jakiegokolwiek pomieszczenia. Szczególnie dużo hałasu robił, wchodząc do jadalni w porze śniadania. Zupełnie jakby mówił: „To ja! Oto wchodzi wielki człowiek, pan domu i żywiciel rodziny, dzięki któremu możecie żyć tak dobrze! Proszę zauważyć mnie i złożyć wyrazy szacunku!"

Dziś wmaszerował i walnął syna w plecy krzycząc:

—  No, stary, twój ojciec czuje, że dziś w komisie będzie kolejny wspaniały dzień pełen pieniędzy! Mam kilka cacek, które wmuszę rano kretynom. Gdzie moje śniadanie?

—  Już podaję, skarbeńku — zawołała z kuchni pani Piołunowa.

Matylda nie podnosiła głowy znad płatków kukurydzianych. Bała się spojrzeć w górę. Przede wszystkim nie była pewna, co zobaczy. A po drugie, gdyby zobaczyła to, czego się spodziewała, nie była pewna, czy uda się jej powstrzymać od śmiechu. Michał spoglądał przez okno, opychając się chlebem z masłem z orzeszków ziemnych i z dżemem truskawkowym.

56

 

 

Ojciec właśnie obchodził stół, aby zasiąść u jego szczytu, kiedy z kuchni wypłynęła matka, trzymając w rękach wielki talerz, na którym leżała góra z jajek, parówek, boczku i pomidorów. Uniosła wzrok i stanęła jak wryta, a potem wydała z siebie straszliwy wrzask i wypuściła z rąk talerz, który z trzaskiem uderzył o podłogę. Wszyscy podskoczyli, nie wyłączając pana Piołuna.

—  Co ż tobą, kobieto? — krzyknął. — Zobacz, jakiego bałaganu narobiłaś na dywanie!

—  Twoje włosy! — darła się matka, wskazując drżącym palcem na męża. — Coś ty zrobił ze swoimi włosami?

:                                                                        57

—  A niby co jest z nimi nie tak? — zapytał.

—  O rany, tato, co ty zrobiłeś? — krzyknął Michał. Jedna Matylda nie powiedziała ani słowa. Siedziała

cichutko, podziwiając wspaniały efekt własnej pracy. Czarna czupryna pana Piołuna była teraz brudnosrebrzysta, w kolorze nie pranych przez cały sezon rajstop cyrkowej linoskoczki.

—  Ty je... ufarbowałeś! — zawyła matka. — Dlaczego to zrobiłeś, bałwanie? To wygląda przerażająco! Potwornie! Wyglądasz jak idiota!

—  Co ty do diabła wygadujesz? — wrzasnął ojciec, chwytając się obiema rękami za głowę. — Oczywiście, że ich nie ufarbowałem! To jakiś głupi kawał, czy co? — Jego twarz nabrała bladozielonego koloru niedojrzałych, kwaśnych jabłek.

—  Musiałeś je ufarbować, tato — stwierdził syn. — To taki sam kolor jak mamy, tylko że o wiele brudniejszy.

—  Jasne, że je ufarbował! — krzyczała matka. — Włosy same koloru nie zmieniają! Coś ty chciał z siebie zrobić, jakiegoś przystojniaczka? Wyglądasz jak babcia, której się coś pomyliło!

—  Dawaj lusterko! — rozkazał ojciec. — Nie stój i nie wrzeszcz na mnie! Dawaj lusterko!

Torebka pani Piołunowej leżała na drugim końcu stołu. Sięgnęła po nią i wyjęła puderniczkę, w której na wewnętrznej stronie przykrywki było niewielkie lusterko. Otworzyła puderniczkę i podała mężowi. Chwycił ją i przystawił sobie do twarzy, przy okazji wysypując większość pudru na swoją elegancką tweedową marynarkę.                                    ?<?•?*•.?>..-

—  Ostrożnie! — wrzasnęła matka. — Zobacz, co natfo-biłeś! To mój najlepszy puder Elizabeth Arden!               ";

58

 

—  O Boże! — ryknął ojciec patrząc w lusterko. — Co się ze mną stało? Wyglądam potwornie! Przecież nie pójdę tak do komisu! Jak to się stało? — Przetoczył wzrokiem po pokoju, spojrzał na żonę, potem na syna i wreszcie na córkę. — Jak to się stało? — huknął.

—  Moim zdaniem, tatusiu — powiedziała cicho Matylda — nie patrzyłeś uważnie i po prostu zamiast swojego olejku wziąłeś z półki butelkę z farbą mamy.

—  Oczywiście, że tak! — krzyknęła matka. — Heniu, jak można być takim idiotą? Dlaczego nie przeczytałeś etykiety, zanim zacząłeś się tym oblewać? Moja farba jest okropnie silna. Wolno dodawać tylko jedną łyżkę do pełnej umywalki wody, a ty sobie to po prostu wylałeś wszystko na głowę! Pewnie ci przez to wypadną włosy! Czy nie pali

cię czasem skóra?

—  Co, mam stracić włosy?! — wrzasnął małżonek.

—  Moim zdaniem stracisz — odparła matka. — Per-

'                                                                                                                                                                       ?:?;.. ?????? .. ?? -.59

hydrol to bardzo silny środek. Wlewa się go do sedesu dla dezynfekcji, tylko że wtedy inaczej się nazywa.

—  Co ty wygadujesz? — wydarł się mąż. — Nie jestem żadnym sedesem! Nie chcę być zdezynfekowany!

—  Nawet kiedy to rozcieńczam, i tak wypada mi mnóstwo włosów — oznajmiła matka. — Bóg jeden wie, co będzie z tobą. Dziwię się, że ci w ogóle czubka głowy nie wypaliło.

—  Na twoim miejscu — zaczęła Matylda — porządnie umyłabym włosy wodą i mydłem. Ale musisz się pośpieszyć.

—  To im przywróci poprzedni kolor? — zapytał ojciec z nadzieją w głosie.

—  Oczywiście, że nie, bałwanie — odparła matka.

—  No to co mam zrobić? Przecież nie mogę już zawsze tak okropnie wyglądać.

—  Musisz ufarbować włosy na czarno — stwierdziła matka. — Ale przedtem je umyj, bo nie będzie czego farbować.

 

60

—  Tak jest! — wrzasnął ojciec, gotów do działania. — Umów mnie ze swoją fryzjerką, żeby mnie ufarbowała! Powiedz jej, że to nagły przypadek! Niech wykopią z kolejki kogoś zapisanego! Idę na górę umyć głowę! — Po czym wypadł z pokoju, a pani Piołunowa głęboko wzdychając podeszła do telefonu, aby zadzwonić do salonu fryzjerskiego.

—  On od czasu do czasu robi różne głupie rzeczy, prawda, mamo? — powiedziała Matylda.

—  Niestety mężczyźni nie zawsze są tak mądrzy, jak im się wydaje — odparła matka, wykręcając numer. — Sama się o tym przekonasz, gdy trochę dorośniesz, moja mała.

PANI MIODEK

Matylda trochę późno rozpoczęła naukę w szkole. Większość dzieci idzie do szkoły podstawowej w wieku pięciu lat lub nawet nieco wcześniej, ale rodzice Matyldy, którzy specjalnie nie interesowali się wykształceniem córki, zapomnieli odpowiednio wcześnie załatwić co trzeba. Miała pięć i pół roku, kiedy pierwszy raz przekroczyła próg szkoły.

Miejscowa szkoła dla młodszych dzieci mieściła się w wyblakłym ceglanym budynku i nosiła nazwę Szkoły Podstawowej imienia Łamignata. Chodziło do tej szkoły dwieście pięćdziesięcioro dzieci w wieku od pięciu do prawie dwunastu lat. Dyrektorką szkoły, dowodzącą całym interesem, była potężna dama w średnim wieku o nazwisku Pałka.

Matyldę przyjęto oczywiście do najmłodszej klasy, w której było osiemnaścioro innych dziewcząt i chłopców w podobnym wieku. Ich nauczycielką była pani Miodek, która z pewnością nie miała więcej niż dwadzieścia trzy lub dwadzieścia cztery lata. Miała uroczą bladą twarz madonny, niebieskie oczy i jasnobrązowe włosy. Była tak krucha i delikatna, że odnosiło się wrażenie, iż gdyby się prze-

62

wróciła, rozpadłaby się na tysiąc kawałków jak figurka z porcelany.

Pani Winia Miodek była cichą osóbką nigdy nie podnoszącą głosu, rzadko się uśmiechała, ale bez wątpienia posiadała ów rzadki dar, który sprawiał, że uwielbiały ją wszystkie dzieci będące pod jej opieką. Najwyraźniej rozumiała strach, który opanowywał maluchy po raz pierwszy w życiu stłoczone w klasie i oderwane od rodziców. Kiedy przemawiała do zagubionego i stęsknionego za domem nowicjusza, z jej twarzy promieniowało kojące ciepło.

Pani Pałka, dyrektorka, była zupełnie inna. Była siejącym strach gigantem, okropnym potworem i tyranem, który przerażał nie tylko uczniów, ale i nauczycieli. Roz-

 

63

 

taczała wokół siebie aurę grozy, a gdy podeszła bliżej, emanowało z niej złowieszcze gorąco, jak z rozżarzonego metalowego pręta. Kiedy maszerowała — bo pani Pałka nigdy nie szła, ale maszerowała jak żołnierz, wymachując przy tym ramionami — więc kiedy maszerowała korytarzem i kiedy na jej drodze trafiła się grupa dzieci, przebijała się przez nią jak czołg. Dzięki Bogu takich ludzi jak ona nie spotyka się na tym świecie zbyt często, ale większość z nas przynajmniej raz w życiu natrafia na kogoś takiego. Jeśli kiedyś wam się to zdarzy, zachowujcie się, jakbyście spotkali w buszu rozwścieczonego nosorożca: wejdźcie na najbliższe drzewo i nie schodźcie, dopóki sobie nie pójdzie. Pani dyrektor Pałka jest prawie nie do opisania, ale nieco

później podejmę taką próbę. Zostawmy ją na razie i wróćmy do Matyldy i jej pierwszego dnia w klasie pani Miodek. Po zwyczajowym zapoznaniu się z imionami wszystkich dzieci pani Miodek rozdała uczniom nowiutkie zeszyty.

—  Mam nadzieję, że przynieśliście ołówki — powiedziała.

—  Tak, proszę pani — chórem odpowiedziały dzieci.

—  To dobrze. Jest to dla was pierwszy dzień szkoły i początek co najmniej jedenastu długich lat nauki, przez które wszyscy musicie przejść. Sześć z tych lat spędzicie tutaj, gdzie, jak wiecie, dyrektorką jest pani Pałka. Pozwólcie, że dla waszego dobra powiem wam coś o niej. Wymaga bezwzględnej dyscypliny w całej szkole i radzę wam za-

64

5 — Matylda

65

 

chowywać się w jej obecności jak najlepiej. Nigdy się z nią nie spierajcie. Nigdy niegrzecznie nie odpowiadajcie. Zawsze róbcie to, co każe. Jeśli uczynicie coś wbrew niej, przerobi was na miazgę jak marchewkę w mikserze kuchennym. Nie ma się z czego śmiać, Lawendo. Radzę wam także zapamiętać, że pani Pałka postępuje bardzo, bardzo surowo z każdym, kto złamie zasady tej szkoły. Zrozumieliście?

—  Tak, proszę pani — zaćwierkało osiemnaścioro cieniutkich głosików.

—  Ja zaś — ciągnęła pani Miodek — chciałabym wam pomóc nauczyć się w tej szkole jak tylko da się najwięcej. A to dlatego, że wiem, iż bardzo to wam wszystko później ułatwi. Pod koniec tygodnia będę oczekiwała od każdego z was znajomości tabliczki mnożenia przez dwa. A za rok, mam nadzieję, będziecie już znać tabliczkę mnożenia aż do dwunastu. Jeśli ją poznacie, ogromnie wam to pomoże. A może ktoś z was zna już tabliczkę mnożenia przez dwa?

Matylda podniosła rękę. Była jedyna.

Pani Miodek przyjrzała się dokładnie siedzącej w drugiej ławce malutkiej dziewczynce o ciemnych włosach i okrągłej, poważnej twarzyczce.

—  To świetnie — oświadczyła. — Czy mogłabyś ją nam powiedzieć?

Matylda wstała i zaczęła recytować tabliczkę mnożenia przez dwa. Ale kiedy doszła do dwa razy dwanaście równa się dwadzieścia cztery, nie przerwała. Ciągnęła dalej: dwa razy trzynaście równa się dwadzieścia sześć, dwa razy czternaście równa się dwadzieścia osiem, dwa razy piętnaście równa się trzydzieści, dwa razy szesnaście równa się...

—  Stój! — przerwała jej pani Miodek i zapytała zdumiona: — Do ilu umiesz tak liczyć?                               i,

—  Do ilu? — powtórzyła Matylda. — Nie wiem, pro.r szę pani. Ale chyba do bardzo wielu.                             r

66

Pani Miodek potrzebowała kilku chwil, aby to dziwne stwierdzenie do niej dotarło.

—  Czy to znaczy — zaczęła — że powiesz mi także, ile jest dwa razy dwadzieścia osiem?

—  Tak, proszę pani.

—  Ile?

—  Pięćdziesiąt sześć, proszę pani.

—  No dobrze, a może teraz coś o wiele trudniejszego... ile jest na przykład dwa razy czterysta osiemdziesiąt siedem? Czy to też mi powiesz?

—  Chyba tak — odparła Matylda.

—  Na pewno?

—  Tak, proszę pani, na pewno.

—  To ile jest dwa razy czterysta osiemdziesiąt siedem?

—  Dziewięćset siedemdziesiąt cztery — odpowiedziała Matylda cicho i grzecznie, bez najmniejszych oznak popisywania się.

Pani Miodek spojrzała w osłupieniu na dziewczynkę.

—  Naprawdę wspaniale — pochwaliła Matyldę. — Ale oczywiście mnożenie przez dwa jest o wiele łatwiejsze niż mnożenie przez większe liczby. Czy znasz resztę tabliczki mnożenia?

—  Chyba tak, proszę pani. Chyba znam.

—  A przez co umiesz mnożyć, Matyldo? Jak daleko zaszłaś?

—  Ja... nie wiem — odparła Matylda. — Nie wiem, o co pani pyta.

—  Pytam, czy na przykład znasz tabliczkę mnożenia przez trzy.

—  Tak, proszę pani.

—  A przez cztery?            "!

—   Tak, proszę pani.        :;?*<'?<?

\     :•-?•???                                              .  . ...-z       • - ?        '.???•   ?                                                                             67

—  To przez ile umiesz mnożyć, Matyldo? Czy umiesz mnożyć nawet przez dwanaście?

—  Tak, proszę pani.

—  A ile jest dwanaście razy siedem?

—  Osiemdziesiąt cztery — odpowiedziała Matylda. Pani Miodek oparła się o krzesło stojące za stołem

znajdującym się na środku klasy. Była wstrząśnięta, ale starała się tego nie okazać. Jeszcze nigdy nie spotkała pięciolatka ani nawet dziesięciolatka, który mnożyłby z taką łatwością.

 

—  Mam nadzieję, że reszta z was słucha tego uważnie — zwróciła się po chwili do klasy. — Matylda jest niezwykle szczęśliwą dziewczynką. Ma bardzo mądrych rodziców, którzy nauczyli ją wspaniale mnożyć. Matyldo, czy to mama cię nauczyła?

—  Nie, proszę pani.

—  No to pewnie nauczył cię tego ojciec.

—  Nie, proszę pani — powiedziała cicho Matylda. — Ojciec mnie nie nauczył.

—  Chcesz powiedzieć, że sama się nauczyłaś?

—  Nie wiem — odpowiedziała szczerze Matylda. — Po

68

prostu nie uważam, żeby mnożenie jednej liczby przez drugą było bardzo trudne.

Pani Miodek wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. Ponownie spojrzała na malutką dziewczynkę o mądrych oczach, stojącą przy swojej ławce.

—  Twierdzisz, że nie uważasz, aby mnożenie jednej liczby przez drugą było bardzo trudne? — zapytała z powątpiewaniem. — Czy mogłabyś mi to wytłumaczyć?

—  Ojejku — zmartwiła się Matylda. — Nie jestem pewna...

Pani Miodek czekała. Klasa milczała, wszyscy słuchali.

—  Na przykład — rzekła pani Miodek — gdybym cię poprosiła o pomnożenie czternastu przez dziewiętnaście... Nie, to za trudne.

—  Dwieście sześćdziesiąt sześć — odparła bez zastanowienia Matylda.

Pani Miodek wlepiła w nią oczy. Potem wzięła ołówek, zdjęła okulary i zaczęła je przecierać papierową chusteczką. Klasa nadal milczała, obserwując panią i czekając na to, co nastąpi. Matylda wciąż stała przy swojej ławce.

—  Czy możesz mi powiedzieć, Matyldo — rzekła pani Miodek nadal przecierając okulary — co się dzieje w twojej głowie, kiedy mnożysz takie liczby? Musisz to obliczać w jakiś sposób, ale wynik otrzymujesz prawie natychmiast. Na przykład to, co przed chwilą obliczyłaś, czternaście razy dziewiętnaście.

—  Ja... ja po prostu zapamiętuję czternaście i mnożę je przez dziewiętnaście — wyjaśniła Matylda. — I chyba nie wiem, jak to inaczej wytłumaczyć. Zawsze sobie mówiłam, że jeśli może to policzyć kieszonkowy kalkulator, to dlaczego nie mogę ja.

69

—  Rzeczywiście, dlaczego nie — powiedziała pani Miodek. — Ludzki mózg to zadziwiająca rzecz.

—  Moim zdaniem jest o wiele lepszy od kawałka metalu — oznajmiła dziewczynka.

—  Masz rację — potwierdziła nauczycielka. — Zresztą kieszonkowe kalkulatory są w tej szkole zakazane. — Pani Miodek nie miała najmniejszych wątpliwości, że natknęła się na wyjątkowy mózg matematyczny i kołatały jej w gło-

 

..??', A

i    .

wie takie zwroty jak genialne, cudowne dziecko. Wiedziała, że zdarza się to od czasu do czasu, ale tylko raz lub dwa razy na sto lat.

—  To niesprawiedliwe — przerwała ciszę Lawenda. — Dlaczego ona może tak liczyć, a my nie?

—  Nie przejmuj się, Lawendo. Wkrótce ją dogonicie — skłamała pani Miodek.

W tej sytuacji nie mogła się powstrzymać przed dalszym

70                                                               ????.'

zbadaniem umysłu tego zadziwiającego dziecka. Wiedziała, że powinna zwrócić trochę uwagi na resztę klasy, ale była zbyt podekscytowana, aby odłożyć tę sprawę na później.

—  Dobrze więc — powiedziała udając, że zwraca się do całej klasy — zostawmy na razie liczby i sprawdźmy, czy ktoś z was umie literować słowa. Ręka do góry, kto potrafi przeliterować wyraz „kot".

Trzy ręce wystrzeliły do góry. Należały do Lawendy, małego chłopca imieniem Nikodem i do Matyldy.

—  Nikusiu, przeliteruj słowo kot. Nikodem przeliterował.

Pani Miodek postanowiła zadać pytanie, którego normalnie nie odważyłaby się zadać dzieciom pierwszego dnia szkoły.

—  Zastanawiam się — zwróciła się do trójki potrafiącej przeliterować wyraz „kot" — czy któreś z was umiałoby przeczytać całą grupę słów połączonych w zdanie?

—  Ja umiem — powiedział Nikodem.

—  Ja też — stwierdziła Lawenda.

Pani Miodek podeszła do tablicy i napisała kredą zdanie: „Zacząłem się już uczyć czytać bardzo długie zdania".

—  Nikusiu, czy potrafisz to przeczytać? — zapytała.

—  Nie, to za trudne — odparł Nikodem.

—  Lawenda...?

—  Pierwsze słowo jest „zacząłem" — powiedziała Lawenda.

—  A czy ty umiesz przeczytać całe zdanie? — zapytała pani Miodek Matyldy, choć była pewna, że mała odpowie twierdząco.

—  Tak—- odparła dziewczynka.

I

—  To czytaj — powiedziała pani Miodek. Matylda przeczytała bez zająknienia całe zdanie.

—  Bardzo dobrze — oceniła nauczycielka. — A co jeszcze potrafisz przeczytać?

—  Myślę, że większość rzeczy, proszę pani — odpowiedziała Matylda. — Chociaż niestety nie zawsze wszystko rozumiem.

Pani Miodek wstała, wyszła szybko z klasy i powróciła za pół minuty z grubą książką w rękach. Otworzyła ją w przypadkowym miejscu i położyła na ławce Matyldy. ;

 

— To jest książka z wesołymi wierszykami — wyjaśniła. — Zobacz, czy potrafisz jakiś przeczytać na głos.

Płynnie, bez przerw i całkiem szybko Matylda zaczęła czytać:

Pewien smakosz na uczcie w hotelu

Znalazł zdechłego szczura w karmelu.

Niech pan nie krzyczy: Hurra!

Kelner rzeki, bo znów szczura

Zechce gości zamówić zbyt wielu.                   •

Kilkoro dzieci roześmiało się.

—  Czy wiesz, kto to jest smakosz, Matyldo? — zapytała pani Miodek.

—  To ktoś, kto jest bardzo wybredny, jeśli chodzi o jedzenie — wyjaśniła dziewczynka.

—  Zgadza się — rzekła pani Miodek. — A czy wiesz, jak się nazywa taki rodzaj wiersza?

—  Limeryk — odparła Matylda. — Ten jest bardzo zabawny.

—  I do tego bardzo sławny — powiedziała pani Miodek, biorąc książkę i wracając do swojego stołu na środku klasy. — Zabawny limeryk jest bardzo trudno napisać — dorzuciła. — Wydaje się, że to proste, ale to nieprawda.

—  Wiem — oznajmiła Matylda. — Próbowałam już kilka razy, ale moje są do niczego.

—  Próbowałaś? — pani Miodek była jeszcze bardziej zaskoczona niż przedtem. — Wiesz, Matyldo, bardzo chętnie posłuchałabym jednego z limeryków, które, jak twierdzisz, napisałaś. Czy mogłabyś spróbować przypomnieć sobie jeden?

—  Próbowałam ułożyć limeryk o pani, kiedy tu siedzieliśmy — powiedziała z wahaniem Matylda.

—  O mnie! — zawołała nauczycielka. — W takim razie musimy go usłyszeć, prawda?

—  Ale ja się boję go powiedzieć, proszę pani.

—  Proszę, powiedz — namawiała ją pani Miodek. — Przyrzekam, że się nie pogniewam.

—  Chyba się pani pogniewa, ponieważ musiałam użyć pani imienia, żeby mi się rymowało, i dlatego nie chcę go powiedzieć.

—  A skąd wiesz, jak mam na imię? — zapytała pani Miodek.                                       »

72

73

—  Słyszałam, jak inna pani wołała panią, zanim weszliśmy do klasy — wyjaśniła Matylda. — Powiedziała do pani „Winiu".

—  Koniecznie muszę usłyszeć ten limeryk — upierała się pani Miodek, a na jej usta zabłądził jeden z rzadkich uśmiechów. — Wstań i wyrecytuj go.

Matylda podniosła się z ociąganiem i bardzo powoli powiedziała swój limeryk:

Każdy, kto choć raz spotkał Winie

Ten wie, że jej urok nie minie.                    ~'~.'.

Również w naszej klasie                               '"'.'?

Wszystkim też tak zda się. A piękniejszej nie ujrzysz i w kinie.

Blada i sympatyczna twarz pani Miodek zrobiła się cała purpurowoszkarłatna. Ale po chwili nauczycielka uśmiechnęła się jeszcze raz, tym razem o wiele szerzej.

—  Bardzo ci dziękuję, Matyldo — powiedziała. — I chociaż to wszystko nieprawda, jest to bardzo dobry limeryk. Muszę go koniecznie zapamiętać.

—  Mnie też się podoba — oznajmiła siedząca w trzeciej ławce Lawenda.

—  A poza tym to prawda — dodał mały chłopiec o imieniu Rupert.

—  Oczywiście, że prawda — potwierdził Nikodem.

74

 

Cała klasa polubiła już panią Miodek, chociaż ona nie zwróciła jeszcze uwagi na nikogo poza Matyldą.

—  Kto cię nauczył czytać, Matyldo? — zapytała.

—  Tak jakoś sama się nauczyłam, proszę pani.

—  A czy czytałaś już jakieś książki, to znaczy książki dla dzieci?

—  Przeczytałam wszystkie, które są w bibliotece publicznej na High Street, proszę pani.

—  ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • losegirl.htw.pl