CASSANDRA CLARE
MIASTO UPADŁYCH ANIOŁÓW
Tom IV trylogii „Dary Anioła”
City of Fallen Angels. The mortal Instruments
Część pierwsza: Anioły zagłady
„Są plugastwa, które czają się w mroku,
i są anioły zagłady, które latają spowite w
zasłony niematerialności i nieprzystępnej natury;
których nie możemy zobaczyć, lecz czujemy
ich moc i padamy pod ich mieczem.”
Księga Hioba, rodział 5, wers 7
- Jeremy Taylor, „Modlitwa pogrzebowa”
1. PAN
- Poproszę tylko kawę. Kelnerka uniosła pomalowane brwi.
- Nic do jedzenia? - spytała z silnym akcentem i wyraźnie rozczarowaną miną.
Simon Lewis wcale się jej nie dziwił; pewnie miała nadzieję na większy napiwek niż
za jedną filiżankę kawy. To jednak nie była wina wampirów, że nic nie jadły. Czasami w
restauracjach zamawiał jedzenie, żeby zachować pozory normalności, ale w ten późny
wtorkowy wieczór, kiedy „Veselka” była prawie pusta, uznał, że nie warto się trudzić.
- Tylko kawę.
Kelnerka wzruszyła ramionami, wzięła od niego menu i poszła zrealizować
zamówienie. Simon odchylił się na twarde oparcie plastikowego krzesła i rozejrzał po sali.
„Veselka”, tania restauracja na rogu Dziewiątej Ulicy i Drugiej Alei, była jednym z jego
ulubionych miejsc na Lower East Side: stara knajpka o ścianach pokrytych biało-czarnymi
muralami, w której można było siedzieć przez cały dzień, jeśli co pół godziny zamawiało się
kawę.
Podawano w niej również jego niegdyś ulubione pierogi wegetariańskie i barszcz, ale
tamte czasy już się dla niego skończyły.
Była połowa października, przy wejściu już umieszczono dekoracje na Halloween:
krzywą wywieszkę z napisem „Barszcz albo psikus!” i kartonową postać wampira o
przezwisku hrabia Blinula. Kiedyś Simon i Clary uważali te tandetne świąteczne rekwizyty za
komiczne, ale teraz hrabia ze sztucznymi kłami i w czarnej pelerynie już nie wydawał mu się
taki zabawny.
Simon spojrzał za okno. Noc była chłodna, wicher gonił liście po Drugiej Alei niczym
garść confetti. Ulicą szła dziewczyna w ciasno zawiązanym trenczu, o długich czarnych
włosach, które powiewały na wietrze. Ludzie odwracali się za nią, kiedy ich mijała. Simon też
kiedyś gapił się na takie dziewczyny i dla zabicia czasu zastanawiał się, dokąd idą, z kim się
spotykają. Na pewno nie z takimi facetami jak on, tyle wiedział.
Ta jedna była wyjątkiem. Zabrzęczał dzwonek, kiedy drzwi restauracji się otworzyły i
do środka weszła Isabelle Lightwood. Uśmiechnęła się na widok Simona i ruszyła w jego
stronę, zdejmując po drodze płaszcz. Rzuciła go na oparcie krzesła i usiadła. Pod spodem
miała „strój typowy dla Isabelle”, jak określała go Clary: krótką, obcisłą sukienkę z aksamitu,
kabaretki i wysokie buty. Z lewego wystawał nóż, który widział tylko Simon, ale i tak
wszyscy obecni obserwowali ją, jak siadała, odrzucając włosy do tyłu. W każdym stroju
Isabelle przyciągała uwagę niczym pokaz fajerwerków.
Piękna Isabelle Lightwood. Kiedy Simon ją poznał, od razu doszedł do wniosku, że ta
dziewczyna nie znajdzie czasu dla takiego faceta jak on. Okazało się, że prawie miał rację.
Isabelle lubiła chłopców, którzy nie znajdowali uznania u jej rodziców, co w jej świecie
oznaczało Podziemnych: faerie, wilkołaki i wampiry. To, że spotykali się regularnie od paru
tygodni, nadal go zdumiewało, nawet jeśli ich znajomość ograniczała się głównie do
nieczęstych randek, takich jak dzisiejsza. I wciąż się zastanawiał, czy, gdyby nie stał się
wampirem, gdyby całe jego życie nie zmieniło się w jednej chwili, w ogóle by się umawiali?
Isabelle odgarnęła kosmyk włosów za ucho i powiedziała z olśniewającym
uśmiechem:
- Ładnie wyglądasz.
Simon zerknął na swoje odbicie w szybie. Odkąd zaczęli ze sobą chodzić, wpływ
Isabelle zaznaczył się przede wszystkim w jego wyglądzie. To ona zmusiła go do porzucenia
bluz z kapturami na rzecz skórzanych kurtek, a adidasów na rzecz designerskich butów, które,
nawiasem mówiąc, kosztowały trzysta dolarów za parę. Simon nadal nosił ulubione koszulki
z napisami - ta, którą teraz miał na sobie, głosiła: „Egzystencjaliści robią to na próżno” - ale
dżinsy już nie miały dziur na kolanach i oberwanych kieszeni. Zapuścił również włosy, tak że
teraz opadały mu na oczy, to jednak była bardziej konieczność niż wpływ Isabelle.
Clary żartowała sobie z jego nowego wyglądu, ale, z drugiej strony, wszystko w
nowym miłosnym życiu Simona uważała za prawie komiczne. Nie mogła uwierzyć, że Simon
na poważnie umawia się z Isabelle. Oczywiście nie mogła też uwierzyć, że jej przyjaciel
spotyka się, również na serio, z Maią Roberts, która, rak się składało, była wilkołakiem. A
największe zdziwienie budziło w niej to, że Simon jeszcze żadnej z nich nie powiedział o tej
drugiej.
On sam nie był pewien, jak właściwie do tego doszło. Maia lubiła odwiedzać go w
domu i korzystać z jego Xboxa - w opuszczonym komisariacie, gdzie mieszkało stado
wilkołaków, nie mieli takiego sprzętu - ale dopiero za trzecim czy czwartym razem
pocałowała go na pożegnanie. Simon od razu zadzwonił do Clary i spytał ją, czy powinien
wyznać prawdę Isabelle. „Najpierw się zastanów, co jest między tobą i Isabelle, a potem jej
powiedz”, doradziła przyjaciółka.
Okazało się to złą radą. Upłynął miesiąc, a on nadal nie był pewien, co dzieje się
między nim i Isabelle, więc nic jej nie mówił. Im więcej czasu mijało, tym bardziej
kłopotliwe stawało się wyznanie prawdy. Do tej pory jakoś mu się udawało lawirować.
Isabelle i Maia nie były bliskimi koleżankami i rzadko się widywały, ale niestety, to miało się
zmienić. Matka Clary i jej długoletni przyjaciel Luke pobierali się za kilka tygodni i zaprosili
obie dziewczyny na ślub. Ta perspektywa przerażała Simona bardziej niż myśl, że po ulicach
Nowego Jorku ściga go wściekły tłum łowców wampirów.
- Dlaczego tutaj, a nie w „Taki”? - spytała Isabelle, wyrywając go z rozmyślań. - Tam
podają krew. Simon się skrzywił. Izzy nie grzeszyła subtelnością. Na szczęście, nikt ich nie
słyszał, nawet kelnerka, która właśnie się zjawiła i z trzaskiem postawiła filiżankę kawy na
stoliku przed Simonem, zmierzyła wzrokiem Isabelle i odeszła, nie przyjmując od niej
zamówienia.
- Podoba mi się tutaj - odparł Simon. - Clary i ja przychodziliśmy do „Veselki”, kiedy
ona miała zajęcia w Tisch. Mają świetny barszcz i bliny, coś w rodzaju słodkich serowych
placków. A poza tym są otwarci przez całą noc.
Isabelle spojrzała ponad jego ramieniem.
- Co to jest? Simon podążył za jej wzrokiem.
- Hrabia Blinula. - Hrabia Blinula? Simon wzruszył ramionami.
- To dekoracja na Halloween. Hrabia Blinula jest dla dzieciaków. Jak hrabia Chocula
albo Liczyhrabia z „Ulicy Sezamkowej”. - Uśmiechnął się szeroko, widząc jej puste
spojrzenie. - No wiesz, ten, który uczy dzieci liczyć.
Isabelle pokręciła głową.
- Jest w telewizji program, w którym wampir uczy dzieci liczyć?
- Zrozumiałabyś, gdybyś zobaczyła - wymamrotał Simon.
- Ten pomysł ma mitologiczne podstawy - stwierdziła Isabelle, przybierając mentorski
ton Nocnego Łowcy. - Niektóre legendy mówią, że wampiry mają obsesję na punkcie liczenia
i że jeśli rozrzuci się przed nimi ziarna ryżu, przestaną robić to, co robią, i zaczną je liczyć.
Oczywiście nie ma w tym krzty prawdy, podobnie jak w tych historiach z czosnkiem.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]