[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ALIBI
1
F
entonowie poszli na tradycyjny niedzielny spacer po Embank-
ment. Dotarli do Albert Bridge, gdzie jak zwykle zatrzymali
się, by zdecydować, czy przejść na drugą stronę do ogrodów,
czy ruszyć dalej wzdłuż przystani. Zona Fentona w wyniku procesu
myślowego, który pozostał dla niego tajemnicą, powiedziała:
- Przypomnij mi w domu, żebym zatelefonowała do Alhusonów
i zaprosiła ich na drinka. Teraz jest nasza kolej.
Fenton patrzył roztargnionym wzrokiem na przejeżdżające pojaz­
dy. Zauważył ciężarówkę mknącą zbyt szybko po moście, sportowy
samochód, który głośno wyrzucał spaliny, oraz pielęgniarkę w szarym
fartuchu, pchającą wózek z identycznymi bliźniakami o twarzach
okrągłych jak szwajcarskie sery, która przeszła po moście i skręciła
w lewo do Battersea.
- W którą stronę? - zapytała żona, a Fenton spojrzał na nią nie­
obecnym wzrokiem. Opanowało go przemożne, nader niemiłe wraże­
nie, że zarówno jego żona, jak i wszyscy pozostali ludzie spacerujący
po Embankment lub przechodzący po moście są miniaturowymi, po­
drygującymi marionetkami. Stawiali urywane, pokraczne kroki, któ­
re tylko imitowały rzeczywistość. Twarz jego żony - oczy z niebieskiej
porcelany, za grubo uszminkowane usta, nowy wiosenny kapelusz,
przekrzywiony zawadiacko - była niczym innym, jak maską, namalo­
waną niedbale, w pośpiechu, dłonią mistrza na kawałku martwego
drewna. Ta sama dłoń trzymała marionetki, wyrzeźbione z tegoż
drewna.
Fenton szybko odwrócił wzrok od żony i wbił go w ziemię, po­
śpiesznie obrysował laską płytę chodnikową, po czym przyszpilił pla­
mę na środku kwadratu. Usłyszał własny głos:
- Nie mogę iść dalej.
- Co się stało? - spytała żona. - Czy coś cię boli?
Fenton wiedział, że musi się mieć na baczności. Każda próba wy­
jaśnienia spowodowałaby zdumione spojrzenie tych dużych oczu oraz
równie zdumione, naglące pytania; ruszyliby z powrotem po znienawi­
dzonym Embankment, tym razem wiatr wiałby im litościwie w plecy,
ale niósłby ich ku schyłkowi dnia, tak jak przypływ pobliskiej rzeki
niósł rozkołysane bale i puste skrzynki na jakąś cuchnącą, błotnistą
łachę za dokami.
Fenton zręcznie zmienił sens wypowiedzi:
- Chodziło mi o to, że nie możemy iść dalej wzdłuż przystani. To
ślepy zaułek, a twoje obcasy... - Spojrzał na buty żony. - Twoje obca­
sy nie nadają się na długi spacer dookoła Battersea. Potrzebuję ruchu,
a ty nie możesz nadążyć. Może wrócisz do domu. Popołudnie nie jest
zbyt ładne.
Żona spojrzała w zachmurzone, matowe niebo, a na szczęście dla
Fen tona powiew wiatru szarpnął jej cienkim płaszczem; przytrzymała
wiosenny kapelusz.
- Chyba tak zrobię - powiedziała, po czym dodała z powątpiewa­
niem: - Na pewno nic cię nie boli? Jesteś blady.
- Nie, wszystko w porządku - odparł Fenton. - Kiedy zostanę
sam, będę mógł ruszyć szybciej.
W tym momencie ujrzał nadjeżdżającą taksówkę z podniesioną
chorągiewką, zatrzymał ją machnięciem laski i powiedział do żony:
- Wskakuj. Nie ma sensu, żebyś się przeziębiła. - Zanim zdążyła
zaprotestować, otworzył drzwiczki i podał kierowcy adres. Nie było
czasu na dyskusję. Fenton wepchnął żonę do auta, a kiedy się oddala­
ła, zobaczył, jak się szamocze z zamkniętym oknem, żeby krzyknąć
coś o punktualności i Alhusonach. Patrzył, jak taksówka znika za Em­
bankment, i wydawało mu się, że na zawsze żegna pewien etap życia.
Odwrócił się od rzeki, po czym, zostawiając za sobą wszystkie od­
głosy i widoki, zagłębił się w plątaninę wąskich ulic i placów, rozpo­
ścierającą się między Embankment a Fulham Road. Szedł z jednym
tylko zamiarem: pragnął zgubić własną tożsamość, wymazać z myśli
niedzielny rytuał, którego był więźniem.
Pomysł ucieczki nigdy wcześniej nie przyszedł mu do głowy. Kiedy
żona wspomniała o Alhusonach, coś zaskoczyło w mózgu Fentona.
„Przypomnij mi w domu, żebym zatelefonowała do Alhusonów i za­
prosiła ich na drinka. Teraz jest nasza kolej". Fenton zrozumiał wresz­
cie tonącego, któremu przesuwa się przed oczami całe życie. Dzwo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • losegirl.htw.pl