Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
DANIEL OLBRYCHSKI
parę lat z głowy
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Wstęp
Zima 1994
Witam Państwa, to znowu ja. Samiście Państwo sobie winni. Ja nie mam pasji ani
szczególnej potrzeby pisania, nie muszę w ten sposób zarabiać na życie, chwała Bogu. Ale
dzięki Waszemu życzliwemu zainteresowaniu moją książką
Anioły wokół głowy,
jej wysoki
nakład zniknął zupełnie nie tylko z witryn, ale i hurtowni. Tak, że sam nie mogę od dawna
kupić kilku egzemplarzy i dać w prezencie. Prezes BGW, Roman Górski, postawił mnie w
miłej sytuacji szantażowej.
Pisz Pan następny tomik wspomnień, to dodrukuję troszkę
pierwszego.
Skoro Pan Roman tak mówi, to on swoje wie. Liczy, że na wspomnieniach
komedianta trochę zarobi z kieszeni ewentualnych czytelników. Boże, takie czasy! Każdy
tylko liczy i liczy, a miłość gdzie? To znaczy poezja, piękna literatura.
Ja w każdym razie przynajmniej liczę, że będę znowu mógł sobie kupić w hurtowni
parędziesiąt egzemplarzy i różne okolicznościowe prezenty na jakiś czas mam z głowy.
Zamiast kwiatów Magdzie Umer lub Hani Bakule wręczę, wzruszony, moją książeczkę. A
one, udając wzruszenie, wdzięcznie ją przyjmą, bo jeśli nawet potwierdzę tym swoje
kabotyństwo, to i tak mnie lubią. A książeczka to następnych kilka lat mojego życia. Będzie
sentymentalnie i banalnie. Będą dni patetyczne, burzliwe i codzienne. Będzie o miłości, o
dzieciach i o pracy. O pieniądzach, koniach i jabłoniach.
Dużo będzie tutaj złości,
takie czasy,
a ja jestem pieniacz.
Ech, wy! rozumiałości daj mi Boże,
amen. –Tu homeryckie pióro
wyrzucam do kosza, dalej będzie prawie normalnie.
Dobiegam pięćdziesiątki. Dzięki Waszemu zainteresowaniu moją osobą i moimi
wspomnieniami, tak twierdzi Prezes, a on wie, jak powiedziałem, będę je dla Was pisał.
Dziękuję za to. Pozwoli mi to również spojrzeć uważniej na świat i siebie samego. Kiedyś
ktoś mądry powiedział: jak czegoś nie wypowiem, lub nie zapiszę, to – cholera – nie wiem, co
sam myślę.
Ta książeczka będzie równie szczera jak poprzednia. Może nawet bardziej, ale bez
przesady. Nie należy ona do wspomnień typu „żądam wydania tych zapisków po mojej
śmierci”. Zuzia by dodała: „a zwłaszcza po śmierci mojej żony”
cha, cha, cha
– zaśmiał się
hrabia po francusku, albowiem tylko tym językiem władał Jacek, Przemek włączajcie ten
cholerny magnetofon, otwierajcie wino, ale tylko jedną butelkę, będzie jak wtedy z
Aniołami –
sporo nagrań. Jak bym wszystko sam napisał, to by mnie ręka zabolała. Ma głęboką rację
pijacka parafraza znanej piosenki Andrzeja Dąbrowskiego: „od zakochania boli krok, a od
roboty bolom ręce”.
Nu pajechali.
4
Duży skok w czasie i przestrzeni
26 na 27 lutego 1997 – Moskwa
Nie było, nie ma i nie będzie magnetofonu.
Szczególna noc. Rafał urodził się 26., równych 26 lat temu, ja 27 lutego, dokładnie dwa
razy tyle wcześniej. Zadzwoniłem do niego przed chwilą, jest zdrów, pogodny, ale życie ma
trochę skomplikowane. Tylko kto go nie ma...
Takaja sud'ba.
Nie ma tego złego...
Zrezygnowałem – nie wiem czy słusznie dla sprzedawalności książki – z nagrań
magnetofonowych. Pierwszy raz
z Aniołami
się udało. Jacek i Przemek, świetni i różni bardzo
charakterem i stylem dziennikarze, naciskali mnie silnie i we właściwe miejsca. Potem
wykonali ogromną robotę montażowo-dramaturgiczną i wyszło barwne, anegdotyczne, choć
nie tylko, spotkanie z widownią. Tak zresztą chciałem. Po latach stwierdzam jednak, że mój
sposób myślenia, język, tak zwana – ze wszystkim co złe i dobre – osobowość wyraża się
wierniej w tym, co napisałem odręcznie. Poza tym nie chcę powtarzać formy. To znaczy
dziennikarskiej adaptacji pisemnej zapisu magnetofonowego i mojej potem adiustacji. Tak jak
w lepszych czy gorszych wywiadach. To niby ja, bo ja przecież autoryzuję, ale i nie ja. Jacek
Fedorowicz (trzeba zacytować we wstępie klasyka), proszony o wywiady, zawsze grzecznie
odpowiada:
Ja wiem, że pani jest zdolna i musi też zarobić, ale lepiej niech to już ja sam napiszę. Może
będzie gorzej, ale bardziej swojsko.
Jackowi jest łatwiej. Pisał całe życie, przy tym, jaka
dyscyplina! Poza pracą od lat przebiega dziesięć kilometrów dziennie, a może i więcej. A ja
na co mogę liczyć? Może na geny, bo rodzice moi żyli z pisania. Z codzienną dyscypliną,
której chyba wymaga pisanie, u mnie krucho. Jak mam wolny czas, to go tracę na sport i
bankiety. Ile jeszcze tego zdrowia? I, wstyd powiedzieć, dziecinnieję. Tak jak w dzieciństwie i
w wieku dojrzewania – strasznie, okropnie zacząłem czytać. Czym skorupka za młodu, tym na
starość...
A morda u niego taka oczytana,
powiedział jeden pijak o drugim. Coś w tym jest.
Kiedyś wielki Ingmar Bergman zauważył, że aktorzy jak już się wreszcie
dopiją
twarzy, to
niestety, tracą pamięć. O właśnie, a ile ja przez to głupie granie straciłem lektur. Może nie
przez granie, ale uczenie się na pamięć. Przez te godziny, dni, tygodnie, kiedy wkuwałem
Hamleta, Otella, Makbeta, mógłbym przeczytać wszystkie dzieła Szekspira
fte
i
wefte,
z
sonetami na deser. Choć nie raz mówiłem, że nauczenie się z dobrym, daj Boże, reżyserem i
wykonanie wielkiej literatury wobec elektryzującej samą obecnością widowni bardziej zbliża
do źródła. To jest walka z materią. Płynie się pod prąd. A sama lektura to miły, elegancki,
turystyczny spływ. Bo ja wiem, zresztą. W każdym razie teraz dużo czytam. I ciekawe.
Najchętniej ostatnio, po spłynięciu aż do morza, bo przeczytałem już wszystko, niestety, co
napisał Singer, sięgam po literaturę faktu, opracowania historyczne, wspomnienia, dzienniki,
listy. I otóż stwierdzam, że czy to jest taksówkarz przedwojennej Warszawy, czy Aleksander
Watt, Sobiesław Zasada, Jerzy Kulej, czy Monika Żeromska, wciąga mnie to niesłychanie.
Tuż, tuż, przed chwilą skończyłem Kisiela, o tym będzie potem. Wydaje mi się, że nawet nie
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]