[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Maria Dąbrowska

 

DZIENNIKI POWOJENNE

  1950 -1954 t. 2

 

  Wybór

  wstęp i przypisy

Tadeusz Drewnowski

 

Czytelnik Warszawa

  1996

 

 

 

1950

 

  2 I 1950. Poniedziałek

  Na szóstą wyszłam do kina "Palladium" - zaproszenie na inaugurację

  nowego polskiego filmu "Czarci żleb". Ze znajomych spotkałam Iwasz-

  kiewicza, Wata z żoną' i Zawieyskiego. Poza tym - tłum obcych twarzy.

  Kronika filmowa - trudna do zniesienia. Stalin, Stalin i Stalin fetowa-

  ny przez Sejm, Teatr Polski etc., etc.2 M.in. pokazano konkurs zespołów

# chłopskich na... pieśni radzieckie. Myślałam, że będą śpiewali te pieśni

  rosyjskie (w praktyce - radzieckie znaczy zawsze rosyjskie) przynaj-

  mniej w polskim przekładzie. Otóż nie! Pokazano chłopów z Białowie-

  ży śpiewających pieśń o komsomole nie tylko po rosyjsku, ale w rosyj-

  skich strojach z dyrygentem w "kosoworotce"3. Aż dusiło od gniewu.

# Tego nie może wymagać nawet Rosja. To już jest najczystsza, upadlają-

  ca służalczość, którą, gdybym była Rosjaninem, pogardzałabym.

  Film "Czarci żleb"' jest apoteozą Wojsk Ochrony Pogranicza, które

  pokazuje w walce z bandą przemytników. Zachowano tyle jeszcze przy-

  zwoitości, że nie pokazano bandy politycznej. Ale i tak jest w tym fil-

  mie, jak we wszystkim, bardzo problematyczne odwrócenie wartości.

, Dotychczas świat przemytników uważany był za swego rodzaju świat

  poetyczny, coś na pograniczu legendarnego świata zbójników. Wiado-

  mo, że przemytnicy bywali zawsze nie tylko przestępcanu flskalnymi

  i awanturnikami lubiącymi ryzykowne a duże zarobki, ale i przewodni-

  kami, jakże często bezinteresownymi, nieszczęśliwych zbiegów polity-

  cznych. Myślę, że i samego Lenina mógł taki zwykły przemytnik towa-

I rów prowadzić kiedyś przez zieloną granicę, nie mówiąc o innych rosyj-

' skich i polskich rewolucjonistach. Wprawdzie w operze (i w noweli)

i, "Carmen" świat przemytniczy nie jest pokazany jako świat pozytywny.

  Ale konflikt między światem legalnym a tym jego nierządnym margine-

  sem społecznym pokazano obiektywnie, jako ścieranie się indywidual-

  nych ludzkich namiętności. Tutaj - koniec z tym wszystkim. W oświet-

  leniu marksizmu obiektywizm byłby tylko słabością i wymigiwaniem

  się od odpowiedzialności. Tu świat przemytników pokazany jest odraża-

5

 

 

 

jąco, jako stek zbrodniczych cyników bez jednego ludzkiego odruchu.

Natomiast cały bez wyjątku posterunek graniczny potraktowany jest

z sympatią, czułością i nawet humorem, rzekłbyś: przyjemne sceny

z dobrego pensjonatu dla dobrze wychowanych anielskich chłopców.

Poza tymi grzechami pierworodnymi film jest dobry. Piękne zdjęcia gór

w zimie, emocjonujące przygody, niezłe dowcipy, piękne góralskie

pieśni, m.in. moja ulubiona: "Pódźciez, chłopcy, pódźciez zbijać..."

 

  # A 1 e k s a n d e r W a t, właśc. Chwat (1900-1969), poeta, prozaik, tłumacz. Stu-

diował na Wydziale Filozoficznym I1W. W 1920-25 brał udział w wystąpieniach i wy-

dawnictwach futurystycznych oraz współredagował czasopisma "Nowa Sztuka" i "A1-

manach Nowej Sztuki". W I. 1929-31 należał do zespołu "Miesięcznika Literackiego"

 

i kierował Spółdzielnią Wydawniczą "Tom"; następnie w 1. 1932-39 był kierownikiem

literackim wydawnictwa Gebethnera i Wolffa. 23 I 1940 aresztowany przez Rosjan we

Lwowie; zwolniony został na podstawie amnestii w listopadzie 1941 i do 1946 przeby-

wał w Kazachstanie. Po powrocie do Polski był redaktorem naczelnym PIW-u. Od 1963

przebywał na emigracji we Francji. Popełnił samobójstwo. Wydał m.in.: Ja z jednej

strony i Ja z drugiej strony mego mopsożelaznego piecyka, 1920, Bezrobotny Lucyfer,

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Opowieści, 1927, Wiersze, 1957, Wiersze śródziemnomorskie, ł962, Ciemne świecidfo,

1968, oraz pośmiertnie dwutomowy Mój wiek. Pamiętnik mówiony, ze wstępem Cz. Mi-

łosza, 1978; Świat na haku i pod kluczem, 1985, Reduta, 1986, Dziennik bez samogfo-

sek, 1986, Ucieczka Lotha, I988, Poezje zebrane, 1992. Wśród wielu utworów różnej

wartości tłumaczył m.in. Dostojewskiego, L. Tołstoja, Gorkiego, T. Manna, Bernanosa.

  P a u I i n a (Ola) W a t (1903-1991), żona Aleksandra; wydano jej wspomnienia

Wszystko co najważniejsze, 1985.

  2 Niedawno, 21 XII 1949, minęło siedemdziesięciolecie Stalina - szczytowy moment

jego kultu.

  3 K o s o w o r o t k a - rubaszka rosyjska ze skośnym kołnierzykiem i bocznym za-

pięciem.

  ' Czarci żleb,1949, scen. Tadeusz Kański, reż. T. Kański i Aldo Vergano.

 

 

 

6 7

 

Na siedemdziesiąte urodziny Stalina...

 

,...podarki od społeczeństwa polskiego"

 

 

 

  6 I 1950. Pi#tek. Trzech Króli

  Opowiadanie o podsłuchanej na ulicy rozmowie. W czasie galówki

stalinowskiej prosta kobieta w chustce przechodzi mimo portretu Stalina

i mówi do drugiej: "Znów ten zajęczy pysk wywiesili". I cóż pomogą

tony propagandy kosztującej miliardy? Lud widzi "zajęczy pysk" za-

miast oblicza "największego człowieka naszej epoki".

  Dicta Tulci. Gdy Anna z nią przechodziła zrujnowaną ulicą, Tulcia

powiada: "Ty zawsze mówisz, że ja wszystko niszczę. A patrz, mnie tu

nie było, a wszystko zrujnowane". W zabawie z dziećmi, gdy któreś

z nich mówi, że ma tatusia, Tulcia, która zaczyna już boleśnie odczuwać

brak "tatusia", mówi na to: "A ja mam Dziadzię, Maryjkę i Jurka".

W drugi dzień świąt, obudziwszy się, pyta: "Czy to Maryjka przyjechała

dziś do mojego domu?" Kiedy Anna wyjaśnia, że przyjadę dopiero za

10 dni #ak było w projekcie), Tulcia mówi: "Za dziesięć dni to już nie

warto. Swięta będą już stare, a moja wstążka ##seledynowa#, zmięta. I nie

wiem, dlaczego właśnie dzisiaj chciałam bardzo zobaczyć Maryjkę i po-

wiedzieć jej wierszyk o bobasku".

  Po powrocie z apteki zastałam Axera z paru rysunkami do "Nocy

i dni". Zaskoczyło mnie, że są takie niedobre, ale nie śmiem Axerowi

tego powiedzieć. Zapomniałam dodać, że wczoraj byli Erazm i p. Mały-

niczówna.

  Anegdotka. Dzieciom w szkole powszechnej zadano wypracowanie

"urodzinowe": "Dlaczego kochamy Stalina?" Chłopiec pyta w domu oj-

ca, co ma napisać. Ojciec na to: "Daj mi pokój ze Stalinem". Idzie do

matki, która mówi mniej więcej to samo. Poradziwszy się jeszcze paru

osób zbywających go z tą samą niecierpliwością lub oburzeniem, chło-

piec napisał: "Kocham Stalina, bo go nikt nie kocha". To pewna, że

w Polsce poza jego agentami (czy agent kocha?), nikt go nie kocha, na-

wet ci nieliczni, co mu przyznają jakieś racje czy jakieś znamiona sata-

nicznej wielkości.

 

 

  10 I 1950. Wtorek

  Wieczorem przychodzi Erazm dowiedzieć się o zdrowie St. Wanda

zjawia się o siódmej. Przyjemna i dowcipna rozmowa. Anna opowiada

o Lubelskim Uniwersytecie Katolickim, w którym spędziła z mężem

kilka miesięcy w 1945. To wszystko z powodu wiadomości w "Życiu

Warszawy", że studenci Uniwersytetu im. M. Curie-Skłodowskiej ogło-

sili protest przeciw decyzji senatu KUL-u, zabraniającej jego słucha-

8

 

' czom należenie do Związku Młodzieży Akademickiej (jako marksisto-

  wskiego). Decyzja KUL-u jest odruchem samoobrony, ale i krępowa-

  niem swobody osobistej studentów. Ale takie skrępowanie jest zgodne z

i całą procedurą funkcjonowania systemu katolickiego, mającego i w prak-

  tyce, i w filozofii duże podobieństwa do systemu marksistowskiego.

  Ale Anna opowiada ciekawe rzeczy o istotnie kołtuńskich i reakcyjnych

  nastrojach tego uniwersytetu. Najbardziej wsteczne elementy reprezen-

  towane w nim są przez profesorów Żydów-neofitów i przez... damy,

  różne "połamane" hrabiny, które znalazły na terenie KUL-u azyl i każ-

  dego rozpatrują pod kątem "bien" albo "tres bien". P. Jerzy Kowalski

  musiał w 1945 złożyć na piśmie oświadczenie, że Parandowska jest

  ślubną żoną Parandowskiego, aby Jasia przyjęto w poczet profesorów

  tego uniwersytetu. Elementem najbardziej postępowym i światłym byli

  na tym uniwersytecie profesorowie księża.

C Przeczytałam wydaną przez "Czytelnika" książkę Elsy Triolet (żona

  Aragona czy Eluarda, podobno Żydówka) pt. "Kochankowie z Awinio-

  nu". Tytuł oryginahz: "Le premier accroc cońte deux cent francs"'. Opo-

  wiadania z czasów okupacji tchnące świeżością i dobrego gatunku opty-

; mizmem. Wrażenie, jakby autorka zrzuciła festony starej świetnej trady-

  cji literackiej, której strzępami żyły wszystkie nowoczesne rafmerie lite-

  rackie Francuzów, i zaczęła z innego, prostego, skromnego, ale ożyw-

  czego tonu. Te opowiadania przypominają mi trochę moje, zarówno te

  z czasów okupacji, jak dawniejsze. Choćby tym, że stanowią cykl złą-

  czony mniej więcej jednością miejsca (Lyon i Awinion) i powtarzaniem

  się tych samych osób. Oprócz tego - tym, że pokazują powszedni dzień

  okupacji bez makabry.

 

  # E 1 s a T r i o 1 e t (1896-1970), pisarka francuska pochodzenia rosyjskiego, sio-

  stra Lili Brik, żona L. Aragona. Po francusku zaczęła pisać w 1938. Podczas wojny we

  francuskim ruchu oporu. Tego okresu dotyczy powieść Biafy koń, 1943, oraz wspo-

  mniany zbiór opowiadań, 1945, tytuł oryginału: Pienvsze rozdarcie kosztuje dwieście

  franków, który przyniósł jej nagrodę Goncourtów. Ponadto napisała m.in. cykl powie-

, ściowy Era nylonu, 1959-63. Tłumaczka literatury rosyjskiej, autorka studiów o Gogo-

  lu, Czechowie i Majakowskim.

 

 

 

  12 I 1950. Czwartek

  Dostałam dziś list od p. T. Czapczyńskiego z Łodzi. Jego broszurę

o mojej twórczości cenzura puściła bez skreśleń, ale broszura nie wyj-

dzie, bo nie dostała przydziału papieru. Prywatnie oświadczono, że o

 

9

 

 

 

nieudzieleniu papieru zadecydował "zbyt życzliwy stosunek autora do

pisarki", że "Dąbrowska skończyła się i przeminęła". Na kursie łódzkim

dla polonistów uczą, że "Dąbrowska powtarza myśli Żeromskiego z 21-let-

nim opóźnieniem". Taki oto jest stosunek rzeczywisty tzw. czynników

do mnie i mojej twórczości. Tak wygląda pozorna uprzejmość ludzi

regime'u dla mnie będąca absolutnym fałszem. Jedyne, co by im odpo-

wiadało, to moja śmierć i - ostatecznie - pogrzeb na koszt państwa.

Trudno, mimo wszystko będę tylko tym, czym być mogę, to jest - sobą.

 

 

 

  14 I 1950. Sobota

  Do jedenastej drepczę około St. Potem wychodzę na pocztę z listami.

Odwilż i błoto. Warszawa nie czyszczona, brudna, okropna - nigdy, jak

żyję, tak zaniedbanej nie widziałam. Tonie się w błocie albo chodzi po

zwałach lodu. Po południu wizyta Gucia Iwańskiego u St. Wieczorem-

Małyniczówna. Nic nie robię. Tańczę tylko koło chorego. Najwyżej za-

łatwiam korespondencję albo porządkuję papiery.

 

 

  IS I 1950. Niedziela

  Rano w jakimś przypadkowym koncercie w radiu usłyszeliśmy dwie

włoskie pieśni koloraturowe śpiewane przez Marię Kurenko. Zatonęli-

śmy po prostu w tym głosie. Co za rozkosz i jaka rzadkość słuchać pięk-

nego sopranu kształconego w wybornej szkole. Soprany są przeważnie

ostre, strident, a polskie soprany - często nienawistnie szpetne. Ten był

czarowny jak śpiew skowronka. Co za miękkość, delikatność, precyzja.

I wspaniale postawiony głos dosłownie tryskający jak dźwięczna woda

ze źródła. W drugiej pieśni akompaniował prócz fortepianu flet, ale naj-

czystsze tony fletu brzmiały matowo w tym duecie z niepokalanym gło-

sem. Soprany, tak rzadko wdzięczne, mają ten przywilej, że są jedynym

głosem mogącym śpiewać muzykę instrumentalną. Lecz za to koloratu-

ra śpiewana przez zły sopran jest koszmarem. Czarnym kontrastem do

tej rannej koloratury była dawana po południu z taśmy "Goplana" Że-

leńskiego. Cztery śpiewaczki wyły jednym prawie głosem, że uszy

więdły. Nie tylko gatunek głosów, ale i sposób śpiewania był nieznośny

z tymi tremolandami, z afektowaną "wibracją". Czy ci nasi śpiewacy są

głusi? Czy nigdy nie słyszeli dobrego śpiewu? Męskie głosy nie były le-

psze. Sama opera słaba.

  O jedenastej wychodziłam na chwilę po gazetę. Kupując "Radio"

 

i "Życie Warszawy" zapytałam o "Tygodnik Powszechny". - "Jeszcze

nie wyszedł - odpowiedziała budka. - Pewńo mu papieru nie dali". Zo-

baczyłam wyglądający spod stosu gazet rosyjski "Ogoniok". "Czy to

kupują?" Gazeciarka wzruszyła ramionami: - "Gdzie tam, proszę pani.

Tego nikt nie kupuje. Pani widzi, tego się nawet na wierzch nie wykła-

da, bo ludzie się irytują".

 

 

  I 7 I I 950. Wtorek

  Miałam dzisiaj koszmarny sen. Śniło mi się, że w Polsce zapanowała

  jakaś epidemia, wskutek której rząd nie mógł wysłać książek na wysta-

  wę w Paryżu. Jakiś uczony wynalazł środek przeciw tej epidemii, pole-

  gający na tym, że zamiast szczepionki ochronnej dawano zagrożonym

  jedzenie pomieszane z owym lekarstwem, tak trującym, że szanse uod-

# pornienia na chorobę były takie same, jak szanse na nagłą śmierć w mę-

  czarniach od zatrucia. Pognano nas, całą gromadę ludzi, pod eskortą po-

  licji do jakiejś instytucji państwowej mającej na nas wypróbować owo

  lekarstwo. Zdaje mi się, że pognano wszystkich literatów, że niby ich

  uodpornienie na epidemię pozwoli wysłać owe książki na tę wystawę.

' Ale widziałam w tym tłumie same kobiety, szłyśmy parami, nastrój był

  jak z opisu gnanych do gazowania w Treblince. Zapędzono nas do wiel-

' kiej pięknej sali z małymi stolikami, niby do restauracji, gdzie miano

  podawać ów zatruty posiłek. Były nawet kartki z wypisanym menu.

  Miałyśmy spożyć dwie potrawy: jedna - groszek z amonem (tak!), dru-

  ga, której nazwy zaraz po przebudzeniu zapomniałam. Straszna męczar-

  nia, jak udać, żeśmy zjadły, a nie zjeść. Mam wrażenie, że ja zjadłam

  jednak ów groszek i jakoś nic mi się nie stało. Ale w panicznym prze-

  rażeniu zobaczyłam, że inne uczestniczki tej makabry mdleją i umie-

  rają. Z daleka zobaczyłam Annę, śmiertelnie bladą i wymiotującą. Rzu-

  ciłam się, żeby ją ratować, i obudziłam się ze zgrozy. Oto jak wyglą-

f da w snach prawda naszych czasów.

 

 

  18 I I 950. Środa

  Sensacją dnia jest, że wywieszona wczoraj na gmachu milicji (na

6 Sierpnia) biało-czerwona flaga (z powodu piątej rocznicy wypędzenia

z Warszawy Niemców) nagle zrobiła się biało-czarna. Z początku prze-

cierałam oczy i myślałam, że to złudzenie optyczne, ale nie. Dzień ja-

skrawosłoneczny (9 stopni mrozu) i widać doskonale. Trudno się opę-

10 11

 

 

 

dzić od myśli "magicznych", że to wygląda na jakiś symbol czy znak.

Ale dla kogo ta czerwona barwa zamieniła się w czarną? Dla Polski?

Czy dla policji?

  Miałam niedobry nerwowo dzień. Naturalna reakcja po naprężeniu

wywołanym długotrwałą i niebezpieczną w tym wieku chorobą St. Na-

pisałam histeryczny list do Anny, czego żałuję. Nigdy nie jestem dość

elegancka w cierpieniu, choć i tak cierpię o wiele więcej niż okazuję.

  Rano w Banku. Bank, w którym mam konto (przymusowe, bo na rę-

kę honorariów nie wypłacają) znów zmienił nazwę na Bank Rzemiosł

i Handlu. Ale tym razem zmienił i adres. Mieści się teraz przy Jasnej 8,

w całkiem na nowo odbudowanym gmachu. Bardzo efektowne wnętrze

  ## j y

i i kne krat w bramie, w oknach, nad "okienkami. To akiś dziwn

symbol, że w Warszawie robią tak piękne kraty. Przelałam na konto An-

ny 50 tysięcy - to już jedyna moja radość, że mogę jej życie ułatwić.

  St. większość dnia spędził już na nogach, zdaje się, że rekonwale-

scencja postępuje normalnie. Za to Frania znów chora. Jestem uwięzio-

na między dwojgiem chorych starców i nic mnie już z tego kręgu nie

wyrwie.

 

 

  19 I 1950. Czwartek

  Listy od Anny i od Heli. Anna czuje się szczęśliwa i wszystkim usz-

częśliwiona. Wiem, że to na skutek rozpoczęcia nowego życia w domu,

który pokochała. "Dla jej dobra" muszę i ja czuć się szczęśliwa, że od-

wracając się ode mnie, przestała czuć się zrozpaczoną. Mnie już nic od

życia się nie należy i już wszystko będzie się ode mnie coraz bardziej

odwracało. A może nie mam racji i piszę to tylko w afekcie. Może dam

sobie jeszcze z życiem radę, może właśnie teraz nowe życie się dla mnie

otworzy. Trzeba mieć tylko spokój, cierpliwość i męstwo.

  Dziś w "Życiu Warszawy" przeczytałam wiadomość, że przemysł

spółdzielczy wynalazł "nowe źródło surowców". Mianowicie z łapek in-

dyczych i gęsich będzie fabrykował "jaszczurcze skórki" na pantofle

letnie dla dam !

 

 

  20 I 1950. Pi#tek

  Dziś napisałam większość brulionu mojego opowiadania pt. "Skórka

od słoniny". Ale od tej pierwociny daleko jeszcze do utworu. St. już

chodzi przeważnie, ale ja straciłam dużo zdrowia i sił przez ten miesiąc.

 

  Był Boguś. Stawał na wojskową komisję weryf#ikacyjną, jak opowia-

da, pierwszy raz został rozebrany do naga. Ujawniło się, że waży zaledwie

64 kilo. Zaczyna mrue niepokoić to jego wielkie wychudnięcie. Zweryfi-

kowano go jako podpułkownika rezerwy broni pancernej. Więc jednak

nie skończył z wojskiem i w razie wojny poszedłby biedak na trzecią

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • losegirl.htw.pl